Pod koniec pierwszej klasy Liceum Plastycznego we Wrocławiu zdecydowałem, że chcę zostać malarzem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak wielce trudne to jest zadanie, ale teraz, gdy mam już 31 lat towarzyszy mi ówczesna naiwność równolegle z nadzieją, że to się uda.
Muszę sobie przyznać, że jestem wierny idei jaką przyjąłem: dążenia do wizualnej atrakcyjności obrazu czy rysunku. Nie jest to zadaniem łatwym bowiem wiele razy próbowałem tworzyć abstrakcje i surrealizmy. Chcę, by były w pełni „moje”. Do końca to się nie sprawdza, ponieważ tylko wtedy czuję, że to w 100% ja, gdy czerpię inspirację z otoczenia, z natury.
Inspiracje podsuwają mi także zamawiający podając konkretny temat, a ja odpowiadam im szkicami koncepcyjnymi. W czasie takiej rozmowy tworzę sobie w wyobraźni gotową pracę, którą muszę zilustrować. Jest to bliższe pracy grafika jednak wychodzę z założenia, że aby stworzyć obraz potrzebny jest ten warsztat. Na przykład do stworzenia ilustracji opublikowanej bajki musiałem umieć namalować postać ludzką, pejzaż czy przedmiot. Miewałem chwile motywacji pod wpływem poważnych zamówień. Na przykład 50 m.kw. malarstwa na ścianie krytego basenu w Karpaczu.
Staram się być elastycznym w realizacjach i nie zawężać się do jednej techniki czy tematu. Choć na Akademię Sztuk Pięknych zdawało się malując technikami olejną i akrylową, to przez prawie całe liceum wykonywałem akwarele. Na pierwszym roku ceramiki, po którym przeniosłem się na grafikę, studenci byli zobligowani do poszukiwań akademickich i to mi się podobało. W moim przypadku II, III, IV rok były bardziej błądzeniem w przestrzeni rysunku grafiki artystycznej i malarstwa. Dla mnie najmocniejszy był pierwszy rok piąty – dyplomowy, kiedy zauważyłem u siebie największy postęp. Teraz mając za sobą pewne zamówienia staram się trafiać do ludzi z portretami, takimi klasycznymi i kreacyjnymi. Natomiast ostatnimi czasy staram się uporządkować nabyte umiejętności tworząc obrazy i koncepcje przy pomocy komputera.
Marcin Giejson
Komentarze 1