Jakoś dziwnie się przyjęło, że wszyscy chcą być poetami, malarzami. W świadomości społecznej te między innymi dziedziny ludzkiej twórczości traktuje się lepiej i sytuuje wyżej. Dla zwyczajnego istnienia człowieka i jak się wydaje w tym dla budowania kondycji psychofizycznej, znaczenie ich, choć do pewnego stopnia bardzo istotne, to jednak racjonalnie patrząc na sprawę – jest iluzoryczne. Dochodzę prawdy na swój własny użytek. Staram się zrozumieć intrygujące zjawiska, zaprzęgając w to głównie logikę i wyobraźnię na tyle, na ile potrafię.
Rozmowa z Krzysztofem Abrahamowiczem
malarzem i poetą
laureatem plebiscytu WENA 2013
Od dobrych kilku lat oglądam to, co Pan maluje. Zaledwie od kilku miesięcy mogę czytać Pańskie poezje. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, gdy zobaczyłem Pańskie obrazy, to zawarta w nich metafizyczność. To samo skojarzenie wywołały we mnie Pańskie teksty. Nie śmiem pytać wprost, zapytam więc jakby w przenośni. Opisuje Pan to, co Pan widzi czy też przez to, co Pan widzi, wyraża Pan coś innego?
Tak. To kwestia tego czego się poszukuje w twórczości. Ja poszukuję – siebie. Swojego miejsca we wszechświecie i próbuję w namacalny, rozumowy i niemalże fizyczny sposób zrozumieć, czego zrozumieć do końca się nie da. Jedno, co jest stałe i pierwsze, to inspirujący mnie temat. W zasadzie zawsze to, co staram się zawrzeć w produktach mojej działalności twórczej, to wynik przemyśleń w trakcie powstawania obrazu bądź wiersza. A metafizyka… No cóż. Albo wypływa bez kontroli rozumu w procesie twórczym, albo obdarowywana jest aktem twórczym odbiorcy, widza. Wszak, jak pisał Norwid: >> … I stąd największym prosty lud poetą, Co nuci z dłońmi ziemią brązowemi, A wieszcz periodem pieśni i profetą, Odlatującym z pieśniami od ziemi. <<
Oczywiście nie stawiam siebie w roli wieszcza i profety, bo zarówno w kwestii warsztatu, a także przemyśleń na skalę uniwersum bardzo daleko mi do tego, ale w istocie takie posłannictwo stoi przed twórcą sztuki i prowokowanej przez nią nauki. Ja jedynie sobie świat tłumaczę przez swoją twórczość, otwierając przy okazji drzwi do intrygujących mnie tematów, nęcąc być może widza, czytelnika do wewnętrznej polemiki, szukając u niego potwierdzeń lub zaprzeczeń, choć najczęściej spotykam się tu z głuchym milczeniem.
Pozwoli Pan, że zatrzymam się najpierw na zmyśle wzroku. Pańskie obrazy nie są – jeśli wolno tak powiedzieć – jednoznaczne. Nie ma ostrych konturów, choć bywają zdecydowane barwy. Nie są ani jasne, ani mroczne, ale czasem widać mocne światło lub niepokojący mrok. Obok siebie są szerokie perspektywy i ledwo widoczne detale. To efekt nieustających poszukiwań? A może chęć wyzwolenia widza z oczywistych interpretacji?
Istotą malarstwa w przeciwieństwie do grafiki jest plama, barwna plama, a buduje się obraz za pomocą zestawień. Tu wyraźnie widać zastosowanie najogólniej rzecz biorąc abstrakcji, jako warsztatowego narzędzia do tworzenia sugestywnych przedstawień. Abstrakcji użytej jako środka jedynie do tworzenia iluzorycznych przedstawień. Powiedzmy tu jasno, że to, co widzimy i jak widzimy jest sprawą nabytej i zakodowanej społecznej świadomości historycznej. Nie wiem, czy sposób mego malowania w jakimś istotnym stopniu odbiega od sposobów innych malarzy. Oczywiście mam swoje zasady, które mnie jakoś wyróżniają w sensie odmienności mającej wpływ na ostateczne wrażenie widza. Z całą pewnością dawno temu, zresztą wzorem impresjonistów, pozbyłem się z palety czerni. Poza tym malarstwo jest dla mnie intrygujące, dopóki są w każdym kolejnym zadaniu jakieś problemy do rozwiązania. To prawda, że interesuje mnie zjawisko światła, do którego często wracam, a wraz z nim musi się pojawić kontrapunkt, czyli jego przeciwieństwo. Samo światło nie tworzy formy, żadnej formy, zarówno w sensie fizycznym (warsztatowym), ale i w każdym wymiarze, także duchowym (metafizycznym).
Wśród portretów zastanawiające są zarówno wizerunki różnych osób, jak i autoportrety. Odrobina narcyzmu artysty spotyka się z jego badawczym spojrzeniem na innych?
Ha, ha, ha. Z tym narcyzmem, to pewnie przesada. Badawczo obserwuję też i siebie. Znam i widzę niedoskonałości własnej fizjonomii i umysłu, a także ducha. W autoportretach, które czasem maluję, skupiam się na notowaniu tendencyjnej działalności, no właśnie – czasu. W zestawieniu na przykład portretu młodzieńczego w żółcieniach z tym najnowszym 52 widzę przepaść. Zarówno w warstwach fizjonomii, jak i stanu emocjonalnego, charakteryzującego osobowość. Także w podejściu do kwestii warsztatowych. Człowiek jest zmienną istotą i niestety czas pozostawia w tych wizerunkach swoje piętno.
W Pańskich obrazach zdają się dominować dzieła, które jako marny użytkownik aparatu fotograficznego nazwałbym dyskretnie podpatrzonymi i „zatrzymanymi w kadrze” scenami z życia niepowszedniego. Łatwiej się maluje kogoś, kto pozuje lub tzw. „martwą naturę” czy może bardziej chce Pan utrwalić przy pomocy pędzla jakieś frapujące zdarzenia? A może komponuje Pan swoje obrazy …zamykając oczy?
Pomiędzy tym, co się maluje, a zamysłem zawsze jest jakiś dysonans, wynikający z wielu rzeczy. Przede wszystkim to opanowanie warsztatu, wybrane środki wyrazu i to, co się zamierza przedstawić. Dawniej miałem na to mniej wpływu. Malowanie było bardziej spontaniczne, ale i ograniczone zasobem umiejętności, Dziś precyzyjniej potrafię podejść do podjętego tematu. Zresztą wszystko ma swoje dobre i złe strony. Czasem takie pierwotne i spontaniczne podejście daje temu, co się tworzy widoczne piętno, jakiś szczery i niepowtarzalny rys emocjonalny. Pewnie dla tego ostatnio pozwalam sobie na płynność i mniejszą precyzję w zakresie detalu. Co do poszukiwania tematów, to nie robię niczego na siłę. W podróży przez życie spotykają mnie intrygujące kadry, dobrze Pan to określił, które notuję. Z nich dojrzewają w wyobraźni (chodzi głównie o wyobraźnię plastyczną) obrazy malowane pędzlem lub piórem.
Obrazy, ale i linoryty, jakie Pan wykonał, nawet jeśli powstają po namyśle czy raczej pod wpływem chwili?
Jak już powiedziałem. Chwila, zauroczenie, zaintrygowanie jakimś zjawiskiem, problemem lub zwyczajnie ulotną, szybko przemijającą ekranizacją natury. Notuję, albo krótkim zapiskiem, albo zdjęciem aparatu komórkowego i potem transponuję to łącząc nie rzadko te notki w celu stworzenia dość przemyślnie wyreżyserowanej całości.
O to samo zapytam, myśląc o wierszach… Coś się w Panu długo dzieje i wiersz jest esencją snutych refleksji czy też sięga Pan po długopis lub klawiaturę na zasadzie impulsu?
Jeśli to improwizacja, to właśnie pod wpływem silnej emocji wylewa się wprost z człowieka i zamienia w wiersz. Nie dba się wtedy za bardzo o formę i treść. To po prostu wypływ emocji, jak świeżej krwi z pękniętej nadmiernym napięciem żyły. Inne wiersze pisze się z premedytacją, szanując formę, stosując odpowiednie środki literackie, czasem nawet dbając o rytmikę, co nie często mi się jednak zdarza. Zbyt rygorystyczne podejście do tego dodaje wierszowi śpiewności, ale z drugiej strony zabiera mu spontaniczność, pewnego rodzaju takie fajne i życiodajne rozczochranie, poszarpanie. W każdym jednak przypadku, w zamyśle na wiersz jest, a nawet wręcz musi być impuls, który sprowokuje do działania, obudzi.
Pytanie może zaskakujące: pisze Pan wiersze ołówkiem, długopisem, piórem wiecznym, na maszynie do pisania lub na komputerze?
Dawniej, kiedy zaczynałem, w młodości, pisałem na karteluszkach papieru i nosiłem to w kieszeniach do najbliższego prania. Czasem niedokończone nie miały już potem szans na finał (śmiech…). Zresztą nie wszystkie z tamtego okresu były warte powrotów do nich i dokończenia. Ginęły jednak i te, które były wartościowe. Od kilku dobrych lat właściwie wyłącznie notuję i piszę używając komputera. Nie wyzbyłem się jednak w tym względzie bałaganiarstwa i czasem przypominając sobie istotę jakiegoś wiersza lub fragmentu w pamięci, szukam zapisu na którymś z forów w sieci, gdzie mógłbym to zostawić. Mam swoje „ulubione”, w którym zapisane są prawie wszystkie moje wiersze i tam najczęściej szukam. Czasem przeraża mnie myśl, co by się stało, jakby się któregoś dnia okazało, że forum, gdzie mam swoje archiwum z jakichś powodów zostało zlikwidowane? Chociaż podobno wszystko, co wrzucone do sieci zostaje tam na zawsze.
I jeszcze jedna – może prozaiczna – kwestia. Woli Pan malować czy pisać? A może jedno i drugie jest Panu potrzebne, by ulotność myśli, wyobraźni, zdarzeń i twarzy utrwalić na zawsze?
Zdecydowanie tak. Obie dyscypliny mej działalności traktuję jednakowo, obie są mi potrzebne, wręcz niezbędne. Czasem tylko sam i niejednokrotnie zadaję sobie to pytanie i mimo, że często bywa (zwłaszcza, kiedy jestem przemęczony lub znudzony jedną z nich) bywam przekonany, że ta, którą akurat się zajmuję jest mi bliższa. Nie malując czas jakiś, kiedy wena malarska opuszcza, a przytula ta druga poetycka, zdecydowanie czuję się poetą i nawet patrząc na moje obrazy dziwić się potrafię, że one wyszły spod moich rąk. Ktoś kiedyś pytał mnie nawet o dualizm mojej natury. Nie wypieram się zatem, ale kładę nacisk na pełną tego świadomość i kontrolę.
W tym momencie mogę postawić pytanie, na które może Pan nie odpowiadać, ale już samo jego pojawienie się jest dla mnie i Czytelników portalu VVENA.PL bardzo ważne. Opublikował Pan na tym portalu szereg swoich obrazów i grafik, wierszy i komentarzy. Mam odczucie graniczące z pewnością, iż malując i pisząc – Pan filozofuje. Jeśli nawet nie ma prostej odpowiedzi, to proszę chociaż skomentować moje stwierdzenie.
Jakoś dziwnie się przyjęło, że wszyscy chcą być poetami, malarzami. W świadomości społecznej te między innymi dziedziny ludzkiej twórczości traktuje się lepiej i sytuuje wyżej. Dla zwyczajnego istnienia człowieka i jak się wydaje w tym dla budowania kondycji psychofizycznej, znaczenie ich, choć do pewnego stopnia bardzo istotne, to jednak racjonalnie patrząc na sprawę – jest iluzoryczne. Dochodzę prawdy na swój własny użytek. Staram się zrozumieć intrygujące zjawiska, zaprzęgając w to głównie logikę i wyobraźnię na tyle, na ile potrafię. Nie bez powodu w jednym ze swoich wierszy, a mianowicie w „Sokratesie”, w podtytule odwołałem się do zabarwionego ironicznie sformułowania >> dywagacje greckiego filozofa <<. W zasadzie nie czuję się uprawniony to stawiania kategorycznych tez z braku konkretnego przygotowania naukowego, którego przecież nie posiadam. Ostrożnie więc nazwijmy to raczej dywagacją, niepozbawioną logicznych przesłanek, w zakresie rozstrzyganych tematów.
W plebiscycie WENA 2013 został Pan uznany przez bardzo wielu internautów za OSOBĘ Z WENĄ. Jak się czuje człowiek, o którym inni mówią, że ma talent?
Jak się czuję…? No właśnie. Mam kilka sprzecznych odczuć. Z jednej strony wciąż nie dotarło to do mnie. Jeszcze nie wierzę, że uzyskałem aż takie uznanie wśród internautów. Tyle przecież wokół jest zdolnych i pracowitych ludzi, może bardziej zasługujących na to miano? Z drugiej strony wobec zawodowych niepowodzeń, zapowiadających nawet krach materialny w końcówce ubiegłego roku, jakoś mi nie zaszumiało to w głowie, choć dało niewątpliwie pewną satysfakcję i dowartościowało w zakresie działań, którym tak naprawdę poświęciłem życie. Zaraz jednak potem dogoniła mnie refleksja, że w moim wypadku, dla 56-letniego faceta, który zdaniem wielu racjonalnie myślących ludzi, nawet z najbliższego środowiska – być zdolnym jedynie człowiekiem to szalenie mało. To raczej byłby już czas na jakiś spektakularny sukces (śmiech…). Skoro się tak naprawdę tworzy dla własnej satysfakcji i sobie świat tłumaczy i zaledwie od kilku lat dopiero publicznie, to niewątpliwie należy się wdzięczność tym, co tę moją twórczość dostrzegli i docenili.
Na co dzień prowadzi Pan zwyczajne życie zawodowe i osobiste. Sztuka jest dla Pana jakimś alternatywnym światem? A może jest lepszą stronę tej rzeczywistości, w której wszyscy żyjemy?
Zdecydowanie lepszą perspektywą wobec rzeczywistości, w której przyszło mi żyć. Z nieograniczoną wolnością, na którą nie pozwala codzienność gwarantująca co prawda tę wolność, jednocześnie brutalnie ściągając za nogi ku ziemi. Zwłaszcza w obecnych trudnych dla zwykłego człowieka czasach transformacji ustrojowo – gospodarczej o wyjątkowo bezdusznym obliczu, nie służącym zresztą – jak sądzę krajowi – zwłaszcza ograniczając prawa pracownicze i stawiając naprzeciw siebie do konfrontacji pokolenia młodych i starych, przyprawiając to nierzadko – upokorzeniem.
Na koniec – proszę o kilka zdań o sobie samym….
Myślę, że kto chce, znajdzie informacji garść o mnie, choćby w Internecie. Dla porządku powiem, że jestem ząbkowiczaninem z urodzenia i zasiedzenia. Jako ciekawostkę mogę dodać, iż moi rodzice pochodzą z kresów wschodnich. Przodkowie ze strony ojca wywodzili się z Armenii i mają niemały wkład dla kultury polskiej. Byli między innymi fundatorami zbiorów wawelskich i Muzeum Narodowego w Krakowie. Malarstwem zainteresowałem się w dzieciństwie, obserwując poczynania na tym polu mego ojca Leopolda, zaś szlify zarówno warsztatowe, jak i intelektualne zdobywałem w prywatnej pracowni profesora krakowskiej ASP, znawcy i piewcy kultury polskiej w szerokim jej spektrum, Witolda Chomicza, urodzonego w polskiej rodzinie w przedrewolucyjnym Kijowie.
Dziękuję za tę rozmowę i mam nadzieję, że odkryje Pan przez nami kolejne malowane i pisane myśli o tym, co porusza umysł i duszę. Za to, co już było nam dane ujrzeć i przeczytać bardzo dziękuję.
Ja również dziękuję zarówno Panu jak i życzliwości tym wszystkim, którym zawdzięczam tę rozmowę i wyróżnienie. Pozostaję w równej Panu nadziei, iż tak się w istocie stanie, ale to już kwestia sprzyjających okoliczności, czasu i kaprysów weny.
***
Rozmowa odbyła się w gościnnych wnętrzach restauracji „Pod Arkadami” w Ząbkowicach Śląskich, gdzie rozmówcy zostali poczęstowani dobrą kawą.
Rozmowę przeprowadził
Krzysztof Kotowicz
Komentarze 1