Już samo zetknięcie się ze sztuką teatralną w plenerze jest czymś zaskakującym. Nawet w „naszych” czasach wypełnionych rozmaitymi twórczymi ekstrawagancjami uczynić scenę z ulicy nie jest łatwo. Tym bardziej, gdy teatr kojarzony powszechnie z „deklamowaniem” kwestii zapisanych w dramatach, okazuje się być paletą aktorskich zachowań i przeglądem wyjątkowych umiejętności nietypowych dla sług teatru.
Świetnymi przykładami uzasadniającymi powyższy wstęp i zamieszczone poniżej podsumowanie, niech będą zapiski z dwóch przedstawień. Pierwszym jest „Hamlet, albo odnalezienie czaszki” w wykonaniu zespołu aktorskiego Túlavé Divadlo z Bratysławy. Dziedziniec Muzeum Ziemi Kłodzkiej był w tym przypadku idealną „salą teatralną” (ach to przywiązanie do konwencji!). Teksty Szekspira (słuchane w języku słowackim – jakże podobnym do języka polskiego, ale osłuchane przez wielu w wersji angielskojęzycznej) okazały się być cudownie podjętym materiałem nie tylko do werbalnej gry. Historia Hamleta okazała się więc tworzywem, z którego słowaccy aktorzy, dzięki słowom, gestom, mimice i przebierankom, wydobyli wolną od stereotypów ponadczasowość. Nie tylko opowiedzieli to, co zostawił słynny dramaturg, nie tylko pokazali jak powstaje teatr, ale też wbili się w naszą szarą prozę życia wydobywając nośne słówka czy skojarzenia. A wszystko po to, by nas …zabawić, ale też na fali uśmiechu, wzbudzić chwilę zastanawienia. Fraza „być, albo nie być” – znana nawet bez wiedzy o jej autorze, nie pozwala zatrzymać się jedynie na powierzchownych doznaniach.
Drugie przedstawienie pt. „Drewniany cyrk” było wpólnym dziełem dwojga aktorów – Czeszki i Hiszpana pracujących w Teatro Karromato w czeskim mieście Soběslav. U stóp klodzkiego Ratusza rozłożył się …cyrk w miniaturze. Na arenie pojawili się wszyscy i wszystko, co znamy (jeśli ktoś jeszcze pamięta tradycyjny cyrk) z tego rodzaju widowisk. Oboje aktorzy perfekcyjnie manipulując marionetkami (manipuluje się tylko marionetkami…) zademonstrowali nie tylko nadzwyczajną sprawność i płynność ujawniającą się w „ruchach” drewnianych figurek ludzi, zwierząt i rekwizytów. Dali też popisową lekcję ducha cyrku, jego podskórnego tętna wynikającego z emocji, ambicji i tęsknot występujących w nim ludzi oraz instynktów i odruchów zwierząt, które poniekąd jakby były trochę uczłowieczone, bo zdradzały tu i ówdzie dobre lub złe ludzkie skłonności. Spektakl odbywał się po zmroku, ale scenka (może niechcący) wkomponowywała się w otoczenie. Stąd gdzieś po moich myślach błąkało się nie tylko zaciekawienie tym, co na niej było widać, ale i refleksja czy aby sami nie żyjemy w jakimś rodzaju cyrku na żywo.
Przestrzeń i Forma Festiwal odbył się w Kłodzku i była to pierwsza edycja tego – zapowiadanego przez VVENA.PL – bogatego w treści i wrażenia kilkudniowego cyklu wydarzeń. Pomysłodawcy Festiwalu wypełnili końcówkę wakacji letnich prawdziwym przekrojem sztuki teatralnej w wydaniach, jaki na co dzień nie ogląda się ani na prestiżowych scenach, ani (tym bardziej?) na tzw. „teatralnej prowincji”. Obejrzałem zaledwie dwa spośród czternastu przedstawień, dla których tłem i sceną były różne punkty na planie miasta Kłodzka. Trzeba to podkreślić, bo Kłodzko tym Festiwalem po raz kolejny objawiło swoją kulturalną wszechstronność. Wracając jednak do osobistych wrażeń, przyznam, że nie podejmę się porównań czy jakiejś innej formy klasyfikowania tego, co dane mi było oglądać. Znając repertuar tegorocznego Festiwalu spokojnie mogę twierdzić, że każde widowisko było z zupełnie innego świata teatru ulicznego. Moje skromne wejrzenie w wydarzenie, jakim był Przestrzeń i Forma Festiwal 2014 w Kłodzku, skłania mnie do konkluzji, w której zawiera się pewna doza optymizmu. Mam nadzieję, że za rok zobaczę nie tylko tak dobre przedstawienia, ale też, iż zobaczę ich więcej. Za to, co widziałem, dziękuję twórcom niecodziennie zorganizowanej przestrzeni wypełnionej niezwykłymi formami teatru.
Krzysztof Kotowicz