Nie można wyobrazić sobie lepiej sytuacji bezbronności człowieka, niż wtedy, gdy na fale łask i niełask, zachcianek, niezaspokojeń, kompleksów i niespełnień dorosłych, skazane jest dziecko. Niezależnie czy jest ono rzeczywistym obiektem uprzedmiotowienia ze strony dorosłych czy też – w języku sztuki – jego los staje się metaforyczną wizją konsekwencji odczłowieczenia relacji międzyludzkich. W obu przypadkach nie można tak zwyczajnie przejść obok (w realiach) czy wyjść z teatru (gdy mowa o sztuce) bez wahania czy aby sami nie jesteśmy tymi, którzy podają innym skakankę – bynajmniej – przydatną nie do zabawy.
Fiodor Dostojewski z pasją filozofa poszukiwał granicy między dobrem a złem. To wiemy. Czy jednak wiemy, a może bardziej domyślamy się, iż ten pisarz i myśliciel, doszukiwał się nieustannie odpowiedzi na pytanie o to, czy granica taka w ogóle istnieje, a jeśli tak, czy można ją przesuwać. Etyka jest tą sferą intelektualnych rozważań, która lokuje się nadzwyczaj blisko estetyki życia, a więc tego jak nasze życie wygląda – czy jest piękne, czy jest wstrętne. A przecież wielu z nas uznaje, iż piękno jest niedefiniowalne z założenia. Jakże często przenosimy tę rezygnację z uznawania trwałych kryteriów wartości w obszarze piękna lub jego braku, a nawet jego zaprzeczenia, na dziedzinę zasad, jakimi niezmiennie warto kierować się w stosunkach międzyludzkich. Bardzo szybko, szczególnie współcześnie wybieramy pasywność albo – paradoksalnie – swoistą antyaktywność (to znaczy zaangażowanie w deprecjację tego, co trwałe w świecie wartości etycznych). Dostojewskiemu udało się – w pozornie nieznaczącym wiele w jego dorobku opowiadaniu „Wieczny mąż” – zawrzeć esencję takich właśnie okoliczności. Właśnie dziecko staje się centralną postacią zdarzeń z udziałem dorosłych, którzy dewaluują system wartości, czyniąc dziecko zakładnikiem swych zdestabilizowanych postaw.
Aktorzy Sceny Prapremier InVitro z Lublina w – zapowiadanym przez VVENA.PL – spektaklu „Liza”, jaki dzięki Teatrowi w Kłodzku, mogłem obejrzeć kilkanaście dni temu, uwydatnili prawdę o tym, jak bardzo ponadczasowe są dociekania Dostojewskiego. Sekwencyjność zdarzeń, w zasadzie mikrodysertacji scenicznych, wzmocniona scenograficznym podziałem przestrzeni zdarzeń na odrębne i równoległe względem siebie sektory, pozwalała na autowpisywanie w notatki pamięci skupionego widza nie tyle konspektu scenariusza czy choreografii, ile pytań, jakie należy postawić sobie. Nie wniosków, lecz właśnie pytań o własną etyczną kondycję. Mariusz Bonaszewski oraz Jarosław Tomica byli na przemian usosobieniami tych pytań i potencjalnych odpowiedzi. Niesamowicie wyraziste sylwetki przez nich zarysowane, to przypadki postaw, z jakimi stykamy się niestety nie tylko w teorii. Matylda Damięcka – z pozoru w roli drugoplanowej, wprowadza bardzo dobitnie akcent kobiecej eteryczności. Staje się symbolem nieulegania schematom i niejako śladem tego, że nie wszystko pomiędzy ludźmi jest udawaniem bezinteresowności. I wreszcie 13-letnia Dominika Podsiadła – jako tytułowa Liza. Jest pomiędzy dorosłymi postaciami jako dziecko, ale każde jej pojawienie się, każdy gest i słowa są intensywnymi kontrapunktami. Nie jest aktorką zawodową, ale kreuje postać swojej rówieśniczki z taką mocą, iż staje się bohaterką nie tylko tytułową, ale bardzo realną uczestniczką w kolejnych odsłonach tego spektaklu mrocznego nie tylko przez szczególnie oszczędną, ale starannie skomponowaną rolę światła, spektaklu realizowanego mocną ręką reżysera Łukasza Witt-Michałowskiego.
Zwlekałem ze spisaniem moich wrażeń, bo byłem tym przedstawieniem „rozdygotany”, „potrząśnięty”, rzekłbym nawet „poparzony”. Okrutny realizm werbalny i gestykulacyjny, dosłowność teatralnego przekazu, nieodwracalność okoliczności demonstrowanych na scenie, a wszystko jak wiązka laserowego promienia, przeszywająca umysł śniący o tym, że świat jest pozbawiony zła, że nie ma złych ludzi, że nie ma sytuacji ewidentnie złych. Chciałem bardzo choć trochę otrząsnąć się z tego zimnego, wręcz lodowatego strumienia myśli, jakie wywołał we mnie spektakl „Liza”. Może czas nieco zatarł silne emocje, z jakimi wychodziłem z Teatru w Kłodzku, ale nie wymaże silnych doznań. Spektakl nie podobał mi się. Słowo „podobał” jest absolutnie nieadekwatne do tego, co obejrzałem. „Liza” to genialne rozważanie o tym, że choć odsuwamy od siebie granicę pomiędzy dobrem a złem, by wszystkiemu nadawać atrybuty dobra, to zło trwa nadal i potrafi wrócić ze zdwojoną siłą.
Krzysztof Kotowicz
PS: Dobrze się stało, że po spektaklu Michał Tramer – animator Teatru w Kłodzku, umożliwił spotkanie z reżyserem i aktorami. Mogłem wraz z wieloma innymi widzami posłuchać twórców przedstawienia, które było jednym z najmocniejszych teatralnych akcentów powoli kończącego się roku. W czasie samej sztuki, na widowni panowała cisza. Chyba wszystkich wbiło w fotele…