Niewidoczny, ale cały czas widzialny chory kotek. Na co jest tak naprawdę chory i czy faktycznie chodzi o jego marny stan? Niesłyszalny, ale wiadomo, co mówi, to lekarz i tylko z pozoru jedynie weterynarz. Obecna fizycznie, ale jakże wewnętrznie wyczerpana i zarazem dysponująca niespożytymi siłami – kobieta.
Ona – Halinka. Jej mąż – Stach. Kotek – Burasek. Kobieta zatroskana o swoje zwierzątko, snuje wartką, ale nie modną w obecnych czasach „szybkobieżną”, opowieść o kolejnych doświadczeniach z kotkiem i z …mężem. Zupełnie nieobecnym, choć wskazywanym w co drugim zdaniu. Halinka w rzeczywistości opowiada o swoim, jakże smutnym, ale nie beznadziejnym życiu. Smutnym, gdyż jest usłane cierpieniem, poczuciem niespełnienia, serią rozczarowań. A jednak wciąż tli się nadzieja, którą ona stara się ożywiać i czego symbolem jest niepokój o kondycję Buraska. Stworzenie to staje się żywą metaforą oczekiwania lepszych czasów. I nawet jeśli nie nadchodzą, jeśli nawet stale ktoś lub coś odsuwa je w nieokreśloną przyszłość i niezdefiniowaną przestrzeń, to przecież nie mając nadziei, nie sposób wyobrazić sobie egzystencji. >> Tylko kotek mi schudł, panie doktorze. Może on za domem tęskni? Czy to prawda, że koty do miejsca się przywiązują? Ale ja tam już wrócić nie mogę. Bo kot, panie doktorze, nie człowiek. On potrzebuje miłości. << Jeśli zatem kotek zmarniał, bo jest poza swoim domem, to może jednak trzeba tam wrócić?
Odpowiedzi na to pytanie w monodramie „Kot mi schudł” nie ma. Tuż po przedstawieniu – zapowiadanym przez VVENA.PL – rozmawiałem z kilkoma osobami, wśród których znalazłem się w Lądku Zdroju na tegorocznej Grudniówce Teatralnej – relacjonowanej tu od paru dni. Pytanie „wróciła czy nie wróciła?” było stawiane i wcale nie było jednomyślności… Beata Tarasińska – aktorka lądeckiego Teatru „STĄD” mistrzowsko przeprowadziła widzów przez tekst Katarzyny Grocholi z tomiku „Podanie o miłość”. Czarno-biały kontrast pomiędzy niedobrym mężem alkoholikiem i sadystą, a dobrą żoną trzymającą się tradycyjnych reguł moralnych, choć niespotykany w realnym życiu, uwydatnia ważną prawdę, o tym, że zła z dobrem nie da się zmieszać. I że to drugie musi wygrać z tym pierwszym. Aktorka w niesamowicie przejmujący sposób uzmysłowiła – jak mniemam wszystkim widzom skupionym w kawiarni artystycznej w Domu Klahra w Lądku Zdroju – że teatr, nawet w tak skromnej postaci, jaką jest monodram, w istocie jest opowieścią o prawdziwym życiu. Myślę, że nie tylko ja byłem i poruszony tym, co otrzymali wszyscy widzowie.
Krzysztof Kotowicz