To jaką stajemy się kobietą, często, jeśli nie zawsze, zależy od mężczyzny z którym żyjemy. Dla niego staramy się być jak Perfekcyjne Panie Domu, by zaspokoić wszystkie jego potrzeby. Pokazać, że małżeństwo to był dobry wybór. By przypadkiem nie uznał, że nie nadajemy się do prowadzenia domu i nas nie zostawił. Ale… czy mężczyźni naprawdę tego chcą?
Myślę, że każdy przypadek jest inny. Niemniej jednak, w całym chaosie życia, każda z nas musi mieć czas intymnej prywatności. Chwile, w których nie liczy się to, czego pragnie mąż, wybranek, mężczyzna idealny. Nie wolno zapomnieć o swojej pasji, nie wolno zatracić chęci realizowania się. Ponadto, czy prowadzenie domu nie jest czasem ciężka pracą? Cięższą niż praca w banku, biurze, sklepie… Na pełny etat, bez urlopu, nawet tego na żądanie? Szkoda tylko że tak często, nie doceniają tego mężczyźni, sądząc, że jeśli kobieta siedzi w domu (pierze, gotuje, sprząta, prasuje, myje toaletę, czyści rury detergentem typu Kret, wychowuje dzieci, bawi się z nimi, uczy, odrabia lekcje, wiesza firanki, a wcześniej je krochmali, myje okna, pieli w ogrodzie, uczy się zielarstwa, przetwarza konfitury itp. Itd. …) to de facto nie robi nic.
Natasza Socha, kolejny raz przedstawia kontrowersyjny temat związany z życiem kobiety. Temat, mogłoby się wydawać oczywisty. Jak zwykle jednak, rzeczy znów nazwane są po imieniu. Obnażone z niepotrzebnych upiększeń, bez zbędnych dodatków, cenzury społecznej. Skoro coś jest „do d…” – to po prostu takie jest! W „Rosole z kury domowej” w sposób nadzwyczaj właściwy ukazuje autorka kobietę, pełniącą rolę kury domowej, mebla kuchennego – sprzątaczkę, kucharkę, kelnerkę, służącą. Jak zwykle, z czego już znamy Nataszę, wskazuje na pewien zdestabilizowany obszar życia kobiety jednocześnie daje nadzieję, że – chociaż może być ciężko, kobieta zawsze da radę!
„Gdy kobieta zmienia fryzurę,
niebawem zmieni całe swoje życie”
Kura domowa może podzielić swoje życie, zdaniem Nataszy, na cztery pudła – w jednym jest życie sprzątaczki w drugim kucharki, w trzecim osoby zarządzającej domem, a w czwartym często zapomnianym i najmniejszym kilka wspomnień pasji. Wiktoria jest wspaniałą kobietą. Mądrą, ładną, dbającą o dom i swoją rodzinę w postaci męża Tymona. To on utrzymuje ich finansowo. On zarabia. On nie pozwolił Wiktorii pracować w zawodzie architekta. Nie wierzył w jej talent. On kupuje drogie sprzęty kuchenne, by żona mogła rozwijać się kulinarnie i spełniać jego żywieniowe zachcianki. Gościć prezesów i ich nadęte, wypacykowane żony, których to, tak bardzo nie toleruje Tymon. Szkoda więc, że w końcu z jedną z takich inteligentnych i pięknych dam, które z natury nie są stworzone do gotowania czy sprzątania, na boku układa sobie życie. Wiktoria stwarza wrażenie naiwnej, lub tak mocno zakochanej, uzależnionej od niego, że wydaje się nie widzieć wysyłanych, przez męża mimowolnie sygnałów, świadczących o tym, że traktuje ją jak służącą. Kucharkę, sprzątaczkę, „spełniaczkę zachcianek” – i wychodzi jej to nader doskonale. Spostrzegłam w nim pewien rodzaj miłości do Wiktorii. Być może sama się nabrałam? Być może to tylko dla jego wygody okazywał jej czułość, przekonując, że prowadzenie domu, to ważna misja. Gdzie jednak w tym wszystkim są jej pasje, hobby, realizacja, potrzeba przebywania wśród ludzi? Mąż odciął ją od wszystkiego, co kiedyś dawało jej radość, i zastąpił substytutem, w który uwierzyła, który wydawał się jej jedynym wspaniałym rozwiązaniem na przyszłość. Tymon chciał żony „kury domowej” na wysokim poziomie, a kiedy to osiągnął, zdradził ją z seksowną, używającą wyszukanych słów kobietą z dwiema lewymi rękami.
Jak powiedziała Coco Chanel „Gdy kobieta zmienia fryzurę, niebawem zmieni całe swoje życie”. Wiktoria zmieniła wszystko, począwszy od fryzury, a na wyjeździe do Niemiec skończywszy. Ten nowy etap, zapoczątkował w jej życiu erę, która miała przynieść wiele nieoczekiwanych, spontanicznych zdarzeń. To one pomogły jej przetrwać i odnaleźć nową, a może raczej starą Wiktorię, sprzed ślubu z Tymonem. Wbrew rodzicom, może i wbrew logice, bohaterka wyjechała do ciotki do Niemiec. Tam poznała kolejno Leę, Judith, Marę. Trzy postaci tak różne od siebie, a jednak tak bardzo do siebie podobne. Wszystkie połączyła kura. Domowa kura, wrzucona do garnka z rosołem.
Najnowsza powieść Nataszy Sochy „Rosół z kury domowej” jest wołaniem do wszystkich kobiet świata – dacie radę wszystkim przeciwnościom losu. Zdradom, egoistycznym mężom, zatracanym pasjom, zapomnianym znajomościom, brakiem szacunku, dowartościowania. Odnajdziecie przyjaźń, w końcu prawdziwą miłość, a przynajmniej taką, z którą zdołacie wytrwać do śmierci 🙂 Tę lekturę niezmiernie szybko się czyta. A to za sprawą lekkiego pióra autorki, bystrych i zabawnych zarazem zwrotów, zdań pisanych z lekką ironią, przekąsem. Akapitów przepełnionych złotymi radami, humorem i prawdą. Rzeczywistością w której każda z nas była, jest lub kiedyś będzie. Dlatego tak bardzo, ta książka pasuje do wszystkich czytelniczek. Jest odpowiedzią na nasze problemy. Nie jest rozwiązaniem, ale staje się motorem napędzającym pozytywne myślenie, a to bardzo dużo. Postaci są barwne, wyróżniające się. Fabuła brnie do przodu w zatrważającym tempie. Książkę zaczęłam czytać i nagle… się skończyła. Połknęłam ją w całości. Nie!!! Chcę jeszcze! Nataszo, brawo! Bardzo lubię Twoje książki, jednak ta – jest zdecydowanie najlepsza. Poprzeczkę postawiłaś wysoko! Co dalej!?!? Jaka kolejna powieść mnie zaskoczy? Nie ważne. Jesteś taką autorką, której książki chcę mieć zawsze, biorę je w ciemno i wiem, ze się nie zawiodę. I za to Ci dziękuję.
Sylwia Grochala-Winnik