Od jakiegoś czasu towarzyszy mi właśnie takie „dobre przeczucie”. Nie wiem czy to dlatego, że jestem kobietą i według teorii towarzyszy mi ta słynna intuicja, czy dlatego że swoje życie uzależniam od Szefa i staram się z nim gorliwie współpracować, czy tak po prostu każdy je ma.
To taki spokój mimo burzy, świadomość że żeby wstało słońce najpierw musi zajść za horyzont, może można nawet banalnie powiedzieć – optymizm. Strasznie dobrze mi z tym, chociaż to nie jest takie łatwe jak brzmi. Czasami wszystko dzieje się nie tak, coś zmierza prostą drogą do upadku i widać że to już ostatnia prosta, że naprawdę inaczej nie będzie jak tylko źle… I spośród całej beznadziei czasami powolutku, czasami nagle i niespodziewanie wyłania się to, że „jest dobrze” tak jak na to liczmy. Chociaż już zdążyłam przepłakać wszelkie smutne scenariusze, przechorować i zajeść stres, załamać się, pogodzić i znów załamać. Zbyt szybko układam w głowie swoją wersję zdarzeń jeszcze nie zdarzonych, przez co często przeżywam coś czego nawet na horyzoncie nie ma.
No i właśnie jak to przejść? Mimo dobrego poczucia i tak martwimy się zbyt wiele, układamy wizje, zakładamy najgorsze. Chyba trzeba mu dać większe prawo głosu, w ustawieniach myśli pogłośnić dobre iskierki rozświetlające ciemne pokoje zmartwień i nie myśleć za dużo – to przede wszystkim. By dać się pozytywnie zaskoczyć.
POPRZEDNI ODCINEK…. …..KONTYNUACJA ZA TYDZIEŃ
Natalia Junik / vijolet.blogspot.com