Już kilkukrotnie przekonałam się, że czytelnicy dobrze „wychodzą” na połączeniu ze sobą dwóch autorek w jednej książce. Efekt synergii daje niezły zastrzyk emocji i dobrej zabawy. Podobnie jest w przypadku „Awarii małżeńskiej”.
Magdalena Witkiewicz znana z książek poruszających serca kobiet, wzruszającymi fabułami i szczęśliwymi zakończeniami, historiami kobiet o różnej przeszłości i różnych perspektywach na przyszłość. Natasza Socha, pisząca powieści, które potrafią bawić do łez – bo są tak prawdziwe, że aż bolą, aż bawią, aż..aż… poruszają do dna każdą czytelniczkę szczerością zawartą w fabule. W dobitny sposób autorka porusza sprawy dotyczące każdej z nas. Jedna i druga pisarka, spełnia się w tym co robi, bo pisze sercem i to widać. Każda z nich tworzy o tym co dla niej jest ważne, w taki sposób w jaki konkretnie to widzi. Ale, każda z nich czyni powieści intrygujące, bo wszystkie te prace łączy jeden, wspólny, niebanalny, unikatowy element – jest nim KOBIETA. I bum! Obie świetne autorki, wykorzystały swój talent w jednej powieści „Awaria małżeńska”. I to był strzał w dziesiątkę.
To komedia warta uwagi. Dwóch chwilowo samotnych ojców, w trudnych sytuacjach przed jakimi postawił ich los. Stoi przed nimi nie lada wyzwanie – muszą ogarnąć dom i rodzinę, zająć się dziećmi – tak aby one nie umarły z głodu, albo z przedawkowania fast foodów… a przy tym pilnować by dom się nie zawalił! Może warto też w tym całym ambarasie zaimponować Paniom domu, naprawić to i owo – i nie chodzi tu tylko o kran czy szafki, ale o coś więcej… ? Poza tym z książki „Awaria małżeńska” każdy mężczyzna dowie się ważnych, niezwykle istotnych rzeczy – których wstyd nie wiedzieć: jak się wyłącza upierdliwie wrzeszczącego Ferbiego, dlaczego trzeba znać różne warianty przyrządzenia jajek na śniadanie, a i jeszcze kilka… z dziećmi trzeba odrabiać lekcje, iść na szczepienie, zająć je czymś… ach… i odebrać ze szkoły, przedszkola… ale zaraz – jaki to był adres, jaka szkoła?
Wszystkiemu pozornie winny jest
jak zwykle biedny kot.
Wszystkiemu pozornie winny jest jak zwykle biedny kot. Bidula nie dość, że rozjechana przez autobus, to osądzona o całe nieszczęścia świata, wszystkie przesądy i fatum. Jednakże nic nie dzieje się przez przypadek. Kiedy kierowca autobusu próbuje nieudolnie uratować sierściucha pod kołami pojazdu, który prowadzi, uszczerbku na zdrowiu doznają m.in dwie, nieznane sobie dotąd kobiety. Przypadkiem, bądź nie – wylądują w tym samym szpitalu. Kiedy te, połamane zostają unieruchomione na dłuższy czas… chciał nie chciał, na nieszczęście ludzkości, i biednych dzieci… to mężczyzna musi zapanować nad domem.
„On nie da rady. Nie nakarmi ich, a jeśli w ogóle,to źle i niezdrowo, będą nosić bieliznę tak długo, aż im sama odpadnie z brudu.” „Ku**a! Autobus! – przypomniała sobie nagle. Z prawej strony coś się poruszyło. – Dzień dobry. U mnie to samo. Ku**a i autobus – usłyszała osłabiony głos.” Czy mężczyźni z tej powieści, Mateusz i Sebastian, zrujnują wszystko wokół siebie? A może w swojej nieporęczności, nieudolności, braku taktu, braku logiki w sprawach rodzinnych dadzą radę?! Myślę, że liczy się pozytywne nastawienie, którego im z pewnością nie brakuje. Bo choćby nie wiem, co – to muszą dać radę! Nie mają wyjścia.
„Awaria małżeńska” to historia przepełniona jest prawdą, często gorzką i bolesną, jednak tak realną. Rzeczywistą w XXI wieku. Relacje kobiety i mężczyzny, i mężczyzny jako „gosposi domowej” zostały obnażone całkowicie, i słusznie. Po co ukrywać to, co jest tak oczywiste, z czym borykamy się każdego dnia, każda z nas. I faktem jest to, że najlepsza jest prawda – nawet jeśli niesie wraz z sobą cierpienie. Pomimo tego, że książka jest dobrą komedią, nie można zapomnieć jakie morały pomiędzy wierszami przedstawia. Śmiało można zauważyć, że istotną rolę odgrywają dzieci i opieka nad nimi, aby się zająć latoroślami należy przewartościować swoje życie, ustalić nowe priorytety dla ich dobra i dobra całej rodziny. Przecież najważniejsze w życiu są właśnie one, rodzina, dla której się pracuje, dla której zarabia się pieniądze, aby wraz z nią spędzić czas, aby mieć do kogo wracać. I to pięknie Magdalena i Natasza ujęły w swojej powieści.
Pół żartem, pół serio, autorki przedstawiły prawdziwe oblicza małżeństwa, relacji damsko-męskich, rodzinnych. Przy tej lekturze można ubawić się do łez, jednak nie brak w niej głębi i istotnych prawd życiowych. Jestem pod wrażeniem zgrania wspólnej pracy pisarskiej. Ta praca mnie bawi, urzeka, wciąga i zachęca … po więcej. Polecam serdecznie. „Życie to nie wyścig, w którym gonimy idealną wizję samych siebie. To również wpadki, błędy, i drobne pomyłki. Warto pamiętać o jednym: nadmiar słodyczy potrafi w końcu zemdlić. Nadmiar doskonałości również”.
Sylwia Grochala-Winnik