Osobiście jestem ogromną fanką wszelakich analogii. Elementy otaczającego nas świata mają w sobie nieskończoną ilość odpowiedników.
Jako nastolatce dużo czasu zajęło mi odpowiedzenie sobie na pytanie, co chciałabym w życiu robić. Jedni mówili – idź na architekturę. Nie, bo tam fizyka! Drudzy – idź na dziennikarstwo, lubisz pisać. Nie, bo tam wyścig szczurów i gra na zasadach, których na pewno nie można nazwać fair. Jakimż zaskoczeniem było dla wszystkich, gdy zadowolona wybrałam licealną klasę… biologiczno-chemiczną! Tak, już pod koniec gimnazjum stwierdziłam – chcę zostać …dentystką. Zapewne zadajecie sobie państwo pytanie – co ma moja autobiografia do analogii? Ma i to bardzo dużo.
Idąc na wymarzone studia, wcale nie zrezygnowałam z pisania i rysowania. Wręcz przeciwnie, wciąż się w tym kierunku rozwijam. Jednakże traktuję to jako pasję, hobby, ucieczkę, relaks (pomijając rysowanie ludzkich portretów ze zdjęć tragicznej jakości, ale i takie wyzwania zdarza mi się przyjmować). Gdybym poszła na ASP, co byłoby dla mnie odskocznią od codzienności? Bałam się tego, że pasja zamieni się w szary bezpłciowy przymus, rutynę. A o analogii nadal nic! Już przechodzę do sedna…
Stomatologia. „Grzebanie ludziom w zębach”.
Przychodzi pacjent, pochylam się nad nim, zaglądając w usta. Widzę szkic. Szkic, z którym decyduję, co mam zrobić. Dyskutuję z pacjentem na temat najlepszego dla niego rozwiązania. Pomagam podjąć decyzję, jako specjalista. Dobieramy materiał. Do portretu siwego konia polecam ołówek. Do wypełnienia przedniego zęba – polecam dobry kompozyt w celu uzyskania wymaganej estetyki. Reszta w moich rękach.
Dobieram twardość ołówka – dobieram rozmiar, kształt wiertła. Wymazuję ostre przejścia między cieniami rysunku gumką – łagodzę, również gumkami, ostre przejścia „plomby” w ząb. Co jakiś czas odsuwam się od kartki, patrzę z dystansu, z innej strony – biorę lusterko, suszę ząb i obserwuję. Najpierw warstwa twardym ołówkiem, potem coraz bardziej miękkimi, by uzyskać głębię. Od ogółu do szczegółu. Następnie opracowuję ubytek „ostrymi” ściernymi wiertłami, później delikatniejszymi, by ostrożnie nadać najodpowiedniejszy kształt, decydujący pośrednio o efekcie końcowym. Pod koniec pytam pacjenta, czy jest zadowolony, czy coś by poprawił – pytam klienta, czy zgłasza jakieś poprawki.
W obydwu przypadkach nic nie cieszy bardziej, niż uśmiech drugiej osoby i zapewnienie, że „na pewno tu wrócę, dziękuję”. Bardzo często zdarza mi się uśmiechnąć pod nosem, gdy nasunie się kolejna rysunkowo-zębowa analogia. Jak widać, na swój sposób odnalazłam połączenie między przyszłym zawodem, a pasją. I tego życzę każdemu. Myślę, że jest to droga do uniknięcia zawodowego wypalenia, o czym przekonam się zapewne dopiero za jakieś dwadzieścia lat. Wówczas chciałabym móc powiedzieć „miałam rację”.
Post scriptum: dołączam garść moich nowych rysunków – podobają się?
Agata Dymała