Tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Tańca – Lądeckie Lato Baletowe – jak każdego roku – okazał się nadspodziewanie bogatym kilkudniowym świętem tańczących i taniec podziwiających. Co roku bowiem może się wydawać, że piękniej być nie może, a następnym razem okazuje się, że organizatorzy i artyści przeglądu, także uczestnicy spotkań i warsztatów towarzyszących festiwalowi, są urzeczeni wielonurtowym programem. Jako widz nie mogę też oprzeć się uczuciu, że dzięki popisom tancerzy, mogę odnaleźć bardzo różne, ale jednocześnie czyste barwy życia. Proszę wybaczyć ten przydługawy wstęp, ale poczuwam się do pewnej powinności wobec twórców festiwalu i jego realizatorów.
Nie było mi tym razem dane oglądać każdego wieczornego programu, nad czym niezmiernie ubolewam. Mogłem dotrzeć do pięknego Lądka Zdroju dwukrotnie na zapowiadane przez VVENA.PL wydarzenia. Pierwsze spostrzeżenie dotyczy nowej lokalizacji festiwalowej sceny. Jej przeniesienie z Rynku do amfiteatru na terenie parku uzdrowiskowego jest jak medal, który ma dwie strony. Dotąd pokazy odbywały się w środku miasta, a więc wkomponowane były w zwyczajną przestrzeń. Czyniły taniec czymś naturalnym i jednocześnie poprzez taniec odmieniały niekiedy zszarzałą rzeczywistość. Z drugiej strony dawne usytuowanie sceny było niezbyt dogodne dla publiczności i poniekąd stanowiło kontrowersyjny kontrast z całą resztą, co prawda architektonicznie rewitalizowanego, lądeckiego Rynku. Bilans przeprowadzki jest korzystny, bo sztuka ma prawo do szczególnej otoczki. Pierwszy krok został poczyniony i dobrze się stało.
A teraz o …wrażeniach, przeżyciach i refleksjach na tle pierwszego z dwóch programów jaki obejrzałem. „Wieczór tanecznych zderzeń” to stały punkt festiwalowego repertuaru, w którym jest miejsce i czas na zademonstrowanie tanecznego kunsztu i choreograficznej wyobraźni w postaci cyklu etiud. W tym roku na scenie zaprezentowali się wykonawcy piętnastu łodzkich szkół i zespołów, którzy pod kierunkiem maestro Artura Żymełki zaczarowali publiczność bardzo dynamiczną i urozmaiconą mozaiką baletowych epizodów. W każdym z nich zobaczyć można było za każdym razem inną barwę człowieczych zmagań z samym sobą, z innymi ludźmi, z przeciwnościami losu. Chociaż każda z etiud była odrębną opowieścią i pokazem innych tanecznych kierunków, to ich wspólnym mianownikiem były …barwy. Barwy emocji, ambicji, lęków, kompleksów i nadziei. Ich wspólnym źródłem, a więc i przesłaniem wszystkich występów, była potrzeba spełnienia. Jesteśmy nienasyceni spełnieniem i właśnie o tym – tak mi się wydaje – opowiadały kolejne, fenomenalne także od strony sztuki tańca, etiudy.
Artyści na scenie i ci, którzy ich przygotowali, obdarowali lądecką publiczność oszałamiająco wielobarwnym bukietem wrażeń. Zapewne każdy widz – niezależnie od wieku, płci i indywidualnego bagażu doświadczeń – mógł odnaleźć motyw do własnych refleksji. Tańczyły dzieci i dorośli, tańczyły zespoły, duety i soliści. Całość stanowiła nie tylko impuls do zachwytu pięknem sztuki, ale i potencjalny imperatyw do wnikania w głębię ludzkiego wnętrza tak bardzo spragnionego spełnienia w tym, co prawdziwe i dobre.
I jeszcze na koniec pierwszej części mojej relacji wrócę do tego, co określiłem powinnością wobec twórców Międzynarodowego Festiwalu Tańca – Lądeckiego Lata Baletowego. Te słowa adresuję szczególnie wobec Pani Karoliny Sierakowskiej-Dawidowicz, która kreuje fenomen, jakim jest festiwal w Lądku Zdroju – mieście tancerzy. Minął już tydzień od tego wydarzenia artystycznego i pewnie emocje już opadły. Tym lepiej może zabrzm słowo „dziękuję”. Dziękuję za piękno, jakim dzielicie się z widzami, takimi jak ja, dla których taniec to namiastka anielskich talentów. Dobrze jest znaleźć się wśród aniołów…
Krzysztof Kotowicz
Komentarze 1