Codzienność stała się niecodziennością w „naszych czasach” czy też było tak zawsze i jedynie nam rzeczywistość jawi się jako nieprzewidywalna? Jak bardzo owa nie dająca się okiełznać przyszłość, szczególnie ta w dalszym horyzoncie czasowym, staje się nieprzyjacielem, którego skłonni jesteśmy zwalczać? Co sprawia, że ubezwłasnowolniona przeszłość – tak w wymiarze osobistym, jak i zbiorowym – staje się egzystencjalną przeszkodą? Jest światło, którym da się prześwietlić mur zaułka, w jaki zabłądzić może każdy z nas, ale też w jaki wtłaczają się całe społeczności?
- Nie po to piszę historię mojego życia, by wydać książkę, ale uważam, że jest to moim obowiązkiem. Jeżeli ktoś unikał śmierci, przezwyciężył w cudowny sposób chorobę, która wydawała się śmiertelna, ma wystarczające powody do zadania sobie pytania: dlaczego moje życie zostało uratowane?
Był przełom XIX i XX wieku, Clifford Whittingham Beers cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową. Zdążył opisać swoje doświadczenia w wydanej po raz pierwszy w 1908 r. książce pod znaczącym tytułem „Umysł, który sam siebie odnalazł”. Stał się inicjatorem bardzo dużego ruchu na rzecz psychicznej higieny życia ludzkiego. Niestety choroba wróciła w 1939 r. i ostatecznie do swojej śmierci w 1943 r. pozostał w izolacji. Jednak jego dzieło zainspirowane wspomnianą książką sprawiło, że znacznie częściej mówi się nie tylko o znajdowaniu humanitarnych i skutecznych metod leczenia chorób psychicznych, ale też o ich profilaktyce.
- Wstałem o świcie. Zbliżyłem się do okna, otworzyłem okiennice i spojrzałem w dół. Następnie zamknąłem okiennice możliwie cicho i wróciłem do łóżka. Panowałem jeszcze tyle nad sobą, że nie pozwalałem sobie na skok. Ledwo zdążyłem się przykryć, weszła do pokoju jedna z moich kuzynek, tknięta być może przeczuciem, jakie budzi miłość. W jej słowach brzmiała troska, a ja mimo trudności w wypowiadaniu się, znalazłem dość słów, aby ją uspokoić. Jakież znaczenie może mieć prawda i miłość, gdy samo życie straciło wartość?
- Wydawało mi się, że zaraz nastąpi atak. A więc… uwolnić się teraz lub nigdy. Matka doszła najwyżej do schodów, gdy skoczyłem do okna z chorobliwym postanowieniem rozbicia mózgu o płyty na dole. Wybrałem okno położone nad chodnikiem wyjściowym. Widocznie Opatrzność kierowała moimi krokami, gdyż – nie mogę tego inaczej wytłumaczyć – najpierw wysunąłem nogi. Przytrzymałem się chwilę palcami parapetu i puściłem go. Podczas spadania ciało moje zwróciło się prawym bokiem ku budynkowi. Spadłem o dwie stopy od domu, (…) 3 lub 4 cale od płyt kamiennych, na względnie miękką ziemię.
Paraliżująco działa relacja z tego, co dalej działo się z Cliffordem Beersem. Stosowane wobec niego metody leczenia psychiatrycznego stanowić mogłyby kanwę thrillera medycznego, jakich pełno jest w wielu stacjach telewizyjnych. To był ówczesny kanon państwowych czy prywatnych szpitali psychiatrycznych.
- Pielęgniarze uważali mnie za upartego. Ściślej mówiąc nie istnieje uparty chory psychicznie. Ludzie rzeczywiście uparci są zdrowi. Znaczna liczba ludzi upartych może właśnie świadczyć o psychicznym zdrowiu społeczeństwa. Jeżeli ktoś, posiadając zdolność rozeznania własnych błędów, trzyma się nadal nierozsądnych przekonań – jest uparty. Lecz jeśli ktoś trwa przy zdaniu, które wydaje się mu poprawne i prawdziwe, gdyż jest pozbawiony środków do odkrycia swoich błędów – to już nie jest upór. Jest to objaw jego choroby. Wymaga cierpliwości, łagodności, jeżeli nie współczucia.
Nie sposób nie dostrzec, że konsekwencja w przestrzeganiu przyjętych paradygmatów oraz wyznawanie niezmiennych imponderabiliów bywają traktowane jako… upór. To przez brak przestrzeni weryfikacji czy nawet konfrontacji z fatycznym stanem rzeczy, wytwarza się coś w rodzaju psychicznej implozji. Jej skutki mogą być nieobliczalne niezależnie od tego czy przybierają formy socjopatyczne czy psychiatryczne. Można temu zapobiec?
- Jestem dzisiaj w sytuacji podobnej do kogoś, czyj nekrolog ukazał się przedwcześnie. Mało kto miał lepszą niż ja sposobność do sprawdzenia uczuć swych krewnych i przyjaciół. Z wielką przyjemnością mogę stwierdzić, że moi bliscy w całej pełni spełnili swój obowiązek. Co więcej, sądzę, że ich niestrudzonemu poświęceniu zawdzięczam powrót do normalnego życia i mych obowiązków wobec społeczeństwa oraz to, że mogę patrzeć na mą przyszłość tak jak patrzą ci, których życie płynęło spokojnie i jednostajnie.
- W ciągu 789 dni depresji przeżyłem miliony minut udręki, a tysiące z nich, gdy urojenia śmiertelnie mnie dręczyły, były podobne do przeżyć, jakich doświadczają ludzie tonący. Wiele osób, znajdujących się blisko tego tragicznego momentu może stwierdzić, że w krytycznej chwili przebiega przez ich umysł tysiąc dobrych i złych wspomnień zanim spowije je nieświadomość. (…) Nikt nie może się urodzić po raz drugi, lecz ja zbliżyłem się do tego tak dalece, jak to w ogóle możliwe jest u człowieka. Gdy nagle opuściłem piekło i ujrzałem świat w barwach tak pięknych, jak nigdy przedtem, doszedłem do przekonania, że warto było poprzednio cierpieć. (…) W owym czasie czułem w mózgu ukłucia milionów rozżarzonych igieł.
- Pewien psychiatra, który całe swoje długie życie spędził wśród obłąkanych – początkowo jako asystent, a następnie jako kierownik wielu szpitali publicznych i prywatnych – powiedział: „Właściwie chory psychicznie najbardziej potrzebuje przyjaciela”.
Jeśli nie ma bliskich i przyjaciół? Jeśli nikt nie podaje koła ratunkowego czy nie pomaga w ostatniej choćby chwili wynurzyć się z zagubienia? Gdy człowiek zostaje sam ze swoim błędnie odczytywanym obrazem rzeczywistości? Ilu z nas jest w takich okolicznościach, jak często i jak długo? Religia nie jest amuletem czy tym bardziej przesądem. Nie jest też środkiem leczniczym, aczkolwiek – gdy przez wiarę jest doświadczeniem relacji z osobą Boga – uzbraja człowieka w zasób energii do przezwyciężania przeszkód, jakie po ludzku są nie do pokonania.
- Instynkt religijny występuje już u człowieka pierwotnego. Nic też dziwnego, że w owym czasie na plan pierwszy wysunęły się u mnie sprawy religijne. Nie wiem, czy to miało związek z uratowaniem mnie od śmierci przez Boga i z Bożą Łaską, której wtedy doznałem wraz z rodziną. O ile w okresie depresji przypisywałem wszelkim wypadkom w otoczeniu groźne dla mnie i moich bliskich, o tyle teraz wszystkie zdarzenia uważałem za znaki Boże przeznaczone specjalnie dla mnie. Pierwszego zaraz dnia poszedłem do kościoła. Był to mój pierwszy od dwóch lat udział w nabożeństwie. Wielkie wrażenie zrobił na mnie psalm 45.
- Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem uwolniono mnie od najgorszego niedostatku, jaki odczuwałem – oddano mi moje ubranie. Szanowałem je bardzo i nie zniszczyłem już później ani jednej nitki. Ubranie wywiera, jak wiadomo, wpływ cywilizujący i powoduje pewien umiar, bardzo się też poprawiło moje postępowanie, gdy odzyskałem przyzwoity wygląd.
Od relacji Clifforda Whittinghama Beersa z przełomu XIX I XX wieku przejdźmy do przełomu wieków XX i XXI. Obok niepoliczonych przejawów technologicznego postępu, obok wielkich przełomów natury kulturowej i politycznej, obok „bezgraniczności” świata – przez nasz glob przetaczają się równie niepoliczalne kataklizmy. Jedne są demonstracją sił natury, ale inne są demonstracją destrukcji, czyli działaniem człowieka. Przemoc fizyczna i psychiczna, odbieranie godności i odzieranie z dobrego imienia, instrumentalizacja i atomizacja na wszystkich możliwych szczeblach tkanki społecznej przybierają monstrualne rozmiary, ale zawsze są albo sumą, albo synergią, albo co najmniej koincydencją indywidualnej i wewnętrznej dezorganizacji pojedynczych osób. Z chrześcijańskiego punktu widzenia nie można wykluczyć a priori działania demonicznego.
- Uzdrawiająca siła miłości przywróciła do rozsądku i własnego domu dwa tysiące lat temu człowieka, o którym mówi Pismo: „Mieszkanie miał w grobach, a nie mógł go nikt i łańcuchami związać, albowiem często będąc pętami i łańcuchami związany, łańcuchy porwał i pęta pokruszył; a nie mógł go nikt ukrócić. A zawsze we dni i w nocy na górach, w grobach był, wołając i kamienieniem się tłukąc. Ujrzawszy wtedy Jezusa z daleka biegł i upadł przed nim, a wołając głosem wielkim, rzekł: Cóż ja mam z Tobą, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, abyś mnie nie dręczył!”.
Najpierw wielkoskalowe zamachy terrorystyczne w USA i Norwegii. Później seria mniejszych, ale również masowych i tragicznych w skutkach aktów terroru w krajach Europy, gdy niemieckie „Wir schaffen das” z 2015 r. stało się krwawym apogeum porażki polityki „multi-kulti”. Deformacje tkanki społecznej, być może po raz pierwszy w czasach najnowszych, dały o sobie znać w sierpniu 1968 r., gdy doszło do rewolty kulturowej we Francji. Nota bene zdarza się, że bezzasadnie jest ona „sklejana” z protestami studenckim w Polsce z marca 1968 r. Jedne i drugie miały w istocie zupełnie inne inspiracje oraz cele, choć kształty mogą się na fotografiach wydawać podobne. Jakimś echem czy cieniem tamtych ruchów były uliczne fale „żółtych kamizelek” we Francji z 2018 r. oraz akcje Black Lives Matter w USA z 2020 r. Drugi przewrót dotknął ludzkość w wymiarze globalnym miał niejako dwie fazy. Najpierw pandemia covid-19 z 2020 r. (nawet jeśli ktoś kwestionuje prawdziwość choroby czy uważa, że należy jej początek lokować w roku 2019, bo wtedy już epidemia była dostrzegana w tzw. „pacjentach zero”). Potem nadszedł czas inwazji Rosji na Ukrainę z 2022 r. (pozwolę sobie przejść z zaciśniętymi zębami obok tez o prowokowaniu Moskwy przez Kijów i tylko wspomnę, że wojna Kremla z Zachodem w postaci hybrydowej zaczęła się w latach poprzedzających atak kinetyczny).
Lata: 2001 i 2011, 2020 i 2022 – to etapy gwałtownych i zaskakujących dla większości ludzi procesów. Z ich skutkami mierzymy się w skali globalnej – jako osoby i jako społeczeństwa. Ujawniły się wraz z nimi psychologicznie i socjologicznie niezbadane potencjały, które mogą służyć rozwojowi, ale też bywają destruktywne. Rozedrganie psychiczne ludzi, a w konsekwencji grup społecznych (rodzin, środowisk zawodowych, wspólnot lokalnych, narodów) jest sieciowo multiplikowane. Mnożenie się cyfrowych kanałów cyfrowymi z początkiem XXI wieku ma trend geometryczny, a więc i skala konsekwencji narasta.
Chciejmy dostrzec, iż wszystkie deformacje tkanki społecznej mają początek w skonkretyzowanym indywidualnym ludzkim doświadczeniu. Coś sprawia, że konkretny człowiek albo nie nabywa, albo traci myślową nawigację, a jego osobisty poznawczy i etyczny kompas wskazuje złudny kierunek.
Wrócę raz jeszcze do zapisków Clifforda Whittinghama Beersa. Niech będą drogowskazem, nie końcem tego rozważania – już po jego przeczytaniu. Twoim i moim progiem dalszych poszukiwań, nim ktoś z nas lub obok nas poczuje w mózgu ukłucia milionów rozżarzonych igieł…
- Te 14 linijek powstało w pół godziny, natychmiast po pojawieniu się pomysłu. Przytaczam je w formie pierwotnej. Z punktu widzenia psychologicznego nie są one bez znaczenia.
Światło
Najczarniejszą godziną człowieka jest godzina przed urodzeniem,
A drugą – godzina przed świtem,
Z Ciemności przechodzi się do Życia i Światła,
Do Życia tylko raz, do Światła, jak często Bóg pozwoli.
Tajemnicą Boga jest, dlaczego
Niektórzy żyją długo, inni umierają wcześnie.
Życie zależy od Światła a Światło od Boga,
Który dał człowiekowi świadomość tego,
Że ponura Rozpacz i Troska kończą się Światłem
I Życiem wiecznym w królestwie
Gdzie najczarniejsza Ciemność staje się Światłem:
I Życiem wiecznym w królestwie
Gdzie najczarniejsza Ciemność staje się Światłem:
Które jest tylko Światłem,
Ponieważ Bóg powiedział to człowiekowi.
Krzysztof Kotowicz
- TERAZ: Clifford W. Beers, Umysł, który sam siebie odnalazł, Polskie Towarzystwo Higieny Psychicznej, Warszawa, 1984
- POPRZEDNIO: Andrzej Grzegorczyk, Filozofia czasu próby, Éditions du Dialogue, Paryż, 1979
- W CYKLU #BLIŻEJSŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.
Komentarze 1