Stephanie Meyer jest amerykańską pisarką. Autorką powieści „Intruz” i cyklu „Zmierzch” (składającego się z czterech części). Jej debiutancką książką, która pozytywnym echem odbiła się wśród wielu fanek była „Saga Zmierzch”
Autorce zarzucano schematyczność fabuły, brak wartości w przekazie literackim i tworzenie postaci, które nie wiele wnoszą do książek. Czy się z tym zgadzacie? Myślę, że opinia na ten temat może być różnorodna, gdyż każdy z nas ma swój gust czytelniczy i nie należy z nim dyskutować.
„Intruz” jest powieścią, wzbudzającą we mnie mieszane uczucia. Ostatecznie pozytywne – jednak mieszane. Wiele spodziewałam się sięgając po tą pozycję. Poczułam jednak wstępnie zawód literacki, który utrzymywał się do około setnej strony. Fabuła mówiąca o świecie opanowanym przez niewidzialnego wroga – dusze, wydaje się być ciekawa i… nieciekawa. Ani gorąca, ani zimna – po prostu letnia, a „letnie” książki nie są szczytem marzeń Czytelnika.
Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało
Na pierwszych stu stronach poznajemy Melanie, której zostaje „wszczepiona” dusza Wagabunda. Człowiek, który zostaje zaszczepiony duszą, traci swoją świadomość – ale Melanią targają tak silne uczucia tęsknoty za bratem i ukochanym, miłości do nich, iż nie traci pamięci i siłuje się z Wagabundą o swoje myśli i walczy o świadomość. Choć sto pierwszych stron ciągnie się w nieskończoność, tak kolejne 450 jest niesamowitą i zaskakującą akcją. Wagabunda przeszukuje myśli Mel w poszukiwaniu reszty rebeliantów.
Co przyniesie walka, którą toczy Melanie z Wagabundą, swoim największym wrogiem? Czy odnajdą mężczyznę, którego kochają? Na te pytania odpowiedzcie sobie sami, czytając powieść „Intruz” – dobrą książkę do której warto zajrzeć. Na 10 punktów daję powieści 7.
Sylwia Grochala-Winnik