Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie, że miłość może przynieść szczęście, może być toksyczna, może nieskończenie ranić. De facto ten stan emocjonalny jest niebanalnie skomplikowany. Często bywa tak, że w związku chce się pokonać wszelkie obawy, przeszkody, godząc się na wszystko zapomina się o własnej wartości i o własnych potrzebach. Fakt. Poniekąd aby spełnić się w związku trzeba stawiać na pierwszym miejscu, tą drugą osobę. Jednak sens ma to wyłącznie wtedy, gdy obydwie duszyczki pragną tego samego wzajemnie.
„Miłość raz jeszcze” Joanny Kruszewskiej to książka o zwodach i rozczarowaniach miłosnych, o szukaniu rozwiązań w sytuacji bez wyjścia, ciągłym pokonywaniu przeszkód i poddawaniu się – bo czasem to najlepsze rozwiązanie. Justyna, jako dojrzała kobieta wyszła za mąż. Szczęśliwa, że w końcu jej życie się ustabilizuje… postawiła wszystko na jedną kartę. Sprzedała swoje własne mieszkanie i z Maćkiem, wprowadziła się do jego rodziców. Przejściowo. Szybko jednak okazuje się, że z mężczyzny którego Justyna poznała: uroczego, wolnego, wyzwolonego – pozostało tylko określenie uroczy. Bo faktycznie, był on uroczym maminsynkiem. Wieczorem zamiast w łóżku sprawować mężowskie obowiązki, wolał spijać mleko z kubeczka, który przyniosła mama. Zamiast zawalczyć o swobodę życia w takich warunkach, gdzie zderzają się ze sobą w jednym domu dwa gospodarstwa, z chęcią jadał tylko obiady swojej mamy i nie miał nic przeciwko temu, aby za pieniądze przeznaczone na zakup mieszkania dla siebie i Justyny, mamie wymienić okna czy piec w jej domu. kiedy to Justyna zaciskała zęby na wszelkie złowrogie i raniące słowa od teściowej jedynie trzeźwo myślącym był Zbyszek. Ojciec Maćka, który serdecznie dość miał Hanki – swojej żony, a całym sercem polubił uczciwą i bezinteresowną Justynkę.
Monika, matka dwóch córek, żona. Na pozór szczęśliwa i spełniona kobieta. Bez ustanku jednak borykająca się z małżeńską nudą i emocjonalnym chłodem, a także z dorastającymi i buntującymi nastolatkami córkami. W przeciwieństwie do Justyny, Monika wydaje się być mniej rozważna, mniej rozumiejąca stan rzeczy, który ją otacza. Stara się o męża, gdy on wreszcie to zauważa na myśl przychodzi jej zdrada. Tomek, mąż Moniki, chce okazać jej uczucie poprzez przemilczenie spraw, który przydałoby się wyjaśniać n bieżąco. Ich pogmatwane życie potrzebuje mocnego wstrząsu by wskoczyć na właściwe tory. Justyna i Monika, uzupełniają się wzajemnie,a ich dialogi nie raz bawią Czytelnika.
Zamiast w łóżku
sprawować mężowskie obowiązki,
wolał spijać mleko z kubeczka.
Ta książka, to lekka i zabawna pozycja na pochmurny jesienny wieczór. Wiele w niej scen, które potrafią rozbawić do łez, ale także sytuacji które, pomimo tego, iż przeżywają je bohaterowie, wyprowadzić z równowagi, podnieść ciśnienie i wywołać gniew. Autorce doskonale udało się przedstawić relacje pomiędzy maminsynkiem, teściową i synową, a także bunt nastoletnich dziewczynek, czy małżeńską miłość, która nie jest łatwa, a ni na kartach książki ani w życiu. problemy z jakimi borykają się bohaterowie wprowadzały mnie niejednokrotnie w konsternację, intrygowały, ale przez to wydawały się realne. Ta książka uświadomiła mi także, że miłość, nawet ta najbardziej pewna, okazać się może w każdej chwili krucha jak porcelana, może pęknąć jak złamane serce i rozbić się na miliony kawałków, których nie da się posklejać w żaden sposób. Dzieje się tak kiedy nie jesteśmy w stanie zapanować nad tym co dzieje się wokół… a dodatkowe czynniki i osoby trzecie chętnie stwarzają przeszkody nie do pokonania. Najlepszym rozwiązaniem jest wtedy poddanie się. Niekiedy wyciągnięcie białej chorągiewki, która bezradnie powiewa na ostatnich tchnieniach wiatru jest gestem zwycięstwa. Kto wie, może nawet niesie ze sob nowe i lepsze?
Musze jednak wytknąć pewne niedociągnięcia w samym stylu pisania autorki. Chociaż fabuła była ciekawa, bo inna od tych romansów, które miałam w rękach do tej pory, nie porwała mnie do utraty tchu. Znalazłam w niej ciekawe, inne spojrzenie na bunt nastolatek, na nieudolność natury kobiecej, tak nam znaną każdego dnia – fakt, nie znalazłam tego w innych książkach, jednak, w mojej opinii forma pisania pozostawia do życzenia. Niektóre zdania, dialogi pisane są w taki sposób jakby brakowało im kilku słów by sprawnie zakończyć wypowiedź. W niektórych akapitach, a zdarza się, że i w zdaniach wtrącone są przez autorkę konteksty, które powodują mętlik w głowie. Zdanie trzeba czytać raz jeszcze, by zrozumieć o co mogło chodzić. Być może to taki styl pisarski Joanny Kruszewskiej, a moje nieprzyzwyczajenie do owego stylu.
Niemniej jednak, pomimo dość interesującej fabuły, książkę czytało mi się mniej swobodnie niż lektury Krystyny Mirek czy Renaty Kosin, które pisane lekkim piórem autora pozwalają skupić mi całą swoją uwagę na świetnej fabule, nie zastanawiając się o co autorce chodziło gdy pisała, konstruowała zdanie. Mimo to książkę polecam. Być może jestem tym razem zbyt czepialska. Zaznaczam jednak, że po książkę warto sięgnąć, aby poczytać o małych nieudolnościach natury kobiecej, które tkwią w każdej z nas, i nic tego nie zmieni.
Sylwia Grochala-Winnik