Słowo „słowo” jest rodzaju nijakiego, a różne słowa mogą być rodzaju męskiego, żeńskiego i nijakiego – w liczbie pojedynczej oraz rodzaju męskoosobowego i niemęskoosobowego – w liczbie mnogiej. Klasyczny podział odnoszący się do rzeczowników był i – póki co – niezmiennie stanowi jedną z reguł języka polskiego.
Nikomu do głowy nie przychodziło dotąd, by kwestionować ten naturalny podział czy tym bardziej konstruować odmienne zasady. Jednocześnie język polski jest dynamiczną rzeczywistością i zawsze funkcjonuje w kontekście kulturowym. Mamy w związku z tym do czynienia z szukaniem jego nowych słów, czasem niepraktykowanych dotąd bądź kreowanych od podstaw (raz świadomie, innym razem w wyniku impulsu lub dla wygody). Słowotwórstwo jest oznaką witalności języka, każdego zresztą. Wspomniane już otoczenie społeczne stawia także przed użytkownikami języka – w naszym przypadku języka polskiego – niekiedy zaskakujące postulaty.
Nie twierdzę, iż są bezzasadne, ale z pewnością budzą, jeśli nie wątpliwości, to emocje. Te pierwsze prowadzą do dyskursu, drugie tworzą dysonanse, a nawet polaryzacje. Wspominałem o tym już w 2016 r. w tekście pt. „Niezwykłe przedsięwzięcie wyjątkowych kobiet, czyli o niecodziennym słowniku i absolwentce ząbkowickiego LO”, pisząc o „Słowniku nazw żeńskich polszczyzny”, który ukazał się wtedy nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Był to pierwszy leksykon w Polsce gromadzący tzw. „feminatywy” i powstał w pracowni naukowej wrocławskiej uczelni pod redakcją pani dr Agnieszki Małochy-Krupy. Do dzisiaj pozostaję pod pozytywnym wrażeniem tej publikacji i wdzięczny jestem Autorce oraz Jej Współpracowniczkom i Współpracownikom za możliwość osobistej wymiany opinii wokół materii owej publikacji.
Nawet najbardziej akademickie podejście w tej kwestii może być „zarażone” ideologicznym zacięciem albo takie wrażenie sprawiać. Trzeba wysiłku intelektualnego, nie mniej dozy niezależności myślowej i równie dużo otwartości na zróżnicowanie, aby formułować konkluzje czy nawet ukierunkowywać teoretyczne poszukiwania i praktyczne rozwiązania.
- Jak dowodzą badacze, język stanowi zwierciadło, w którym odbijają się historia, kultura, religia, przekonania oraz obyczaje jego użytkowników. Na przykład, gdyby ktoś, kto nie wie nic o Polsce i jej mieszkańcach, poznał kilka porzekadeł, takich, jak: „Gość w dom, Bóg w dom”, „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”, „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”, a także wyrażeń w rodzaju: „Bóg, honor i ojczyzna”, „Daj Boże!”, „Broń Boże!” – mógłby z łatwością wywnioskować, że w polskiej kulturze poczesne miejsce zajmuje pewna nadzwyczajna i obdarzona niezwykłą mocą, groźna, ale też czczona i podziwiana istota zwana Bogiem.
- Jakiej płci jest człowiek? Pytanie z pozoru absurdalne, gdyż oczywistością jest, że człowiek to po prostu istota ludzka, bez względu na płeć. O ile ogólne znaczenie tego wyrazu nie podlega dyskusji, to jego bardziej szczegółowa analiza wskazuje na to, że w pewnych kontekstach odnosi się on wyłącznie do mężczyzn, z wykluczeniem kobiet.
Tak pisze w swojej książce z 2021 r. prof. dr hab. Jolanta Szpyra-Kozłowska. Niespełna pół tysiąca stron zajmuje drobiazgowa, udokumentowana ankietami i obserwacjami, synteza wskazująca na dysproporcję, jaka według Autorki, sprawia, że język polski niejako w cieniu mężczyzn stawia kobiety. Nie sposób tutaj przytoczyć, ubranych w format esejów, analiz o „nierówności płci w polszczyźnie” i „wybranych nowych określeniach kobiet i mężczyzn”. Jest też mowa o tym „czym są i jak powstają feminatywy” oraz na temat „wojny o żeńskie końcówki” czy „ograniczeń i przeszkód w tworzeniu feminatywów”. Trafiamy dalej na eseje poświęcone „przejawom językowej dyskryminacji kobiet”, „odżeńskim nazwom męskim”. Przechodzimy przez rozważania o „językowej nierówności płci we współczesnych tekstach medialnych i jej konsekwencjach” oraz wokół „genderowych aspektów podręczników szkolnych z początku XXI wieku”. Wątek okołoszkolny czy też szerzej edukacyjny pojawia się również w tekstach o „(nie)rozumieniu ogólnych form męskich przez dzieci w wieku szkolnym” i na koniec otrzymujemy esej „płeć w podręcznikach szkolnych wydanych po 2015 roku”.
Mam nadzieję, że czytający mój wywód (szczególnie poloniści lub językoznawcy) dostrzegają rozległość powyżej wyliczonej tematyki i jej… odległość od kluczowych dla znaczenia języka w relacjach międzyludzkich problemów komunikacyjnych we współczesnej Polsce. I nie tylko w Polsce, bo zapewne analogiczne rozważania toczą się w innych krajach Zachodu, który od 1968 roku (w nawiązaniu do rewolucji kulturowej, której ognisko płonęło we Francji) potyka się o własne nogi w dziedzinie tożsamości kulturowej. Ponieważ polonistą czy językoznawcą nie jestem, będąc szarym użytkownikiem polszczyzny, z tym większą uwagą odnoszę się do trudu przenikania przez meandry płciowości naszej mowy podejmowanego przez wiele osób płci obojga szukających sposobów na dostosowywanie prawideł językowych do otaczającej nas rzeczywistości. Dodam także, że w feminatywach widzę wartość, ale jej w nich nie odkrywam. Nie odrzucam ich, ale też nie są dla mnie wyznacznikiem perfekcji językowej. Bywa, że trącą językowym puryzmem neofitów i… neofitek politycznej poprawności.
- Różny jest los nowych wyrazów. Wiele z nich ma ograniczony zasięg i pojawia się tylko w języku fachowym (naukowym, technicznym, medycznym, itp.), w odmianach gwarowych i środowiskowych, na przykład w slangu określonej grupy wiekowej. (…) Jedne są okazjonalizmami i efemerydami, mają krótkotrwały żywot, szybko wychodzą z użycia i są zastępowane innymi. Część z nich pozostaje na dłuższy czas w polskim zasobie leksykalnym.
- W ostatnich latach wyraz „feminatyw” zrobił wielką karierę w języku polskim i wszedł do dyskursu nie tylko naukowego, ale również medialnego. O jego popularności świadczy fakt, iż w 2019 roku znalazł się wśród trzech nominowanych na Słowo Roku (obok „klimatu” i „LGBT”) – zdaniem Instytutu Języka Polskiego UW i Fundacji Języka Polskiego.
Język – pisany i mówiony – zaczyna się od słów myślanych. Zanim cokolwiek powiem lub napiszę, najpierw ma to „na myśli”. Pomijam tu okoliczności, w których osoby (płci obojga) najpierw mówią czy piszą, potem myślą, choć to drugie nie zawsze ma miejsce. Nie odnoszę się również do sytuacji, gdy ktoś bezrefleksyjnie wypluwa słowa uznawane powszechnie za niestosowne (wulgaryzmy), bo to jest stan bliższy bezmyślności, a niekiedy z pogranicza agresji. Przez uprzejmość nie wspomnę szerzej o uzawodowionym mnożeniu słów i zdań na potrzeby przekazów medialnych obliczonych na efekt mnożenia odbiorców (w sieci ten proceder nazywa się „klikbajtowaniem”, a kiedyś pojawiało się określenie „pismaków”). Jak już zauważyłem, człowiek postępujący racjonalnie (w najszerszym tego słowa znaczeniu) słowami i budowanymi z nich zdaniami chce komunikować się z innymi ludźmi. Mowa i pismo mają sens, gdy coś oznaczają i są adekwatne do nazywanej nimi rzeczywistości.
- Szczególnie ważne są tu sądy stylistyczno-estetyczne użytkowników i użytkowniczek polszczyzny, które często nie mają umocowania w strukturze języka, lecz stanowią wyraz ich przywiązania do utrwalonych w polszczyźnie form i niechęci do innowacji językowych. Inaczej rzecz ujmując, najsilniejsze blokady w tworzeniu feminatywów tkwią w umysłach Polek i Polaków, a nie w samym języku. Największym problemem nie jest zatem ich urabianie, ale akceptacja.
- Stereotypy związane z płcią nie zostały całkowicie wyeliminowane i są, choć w nieco mniejszym stopniu, nadal obecne w wielu analizowanych podręcznikach, na przykład w książce do matematyki, w której samochody prowadzą i paliwo do nich kupują tylko mężczyźni. Oni też zajmują się uprawą zbóż, pielęgnacją łąk i sadów, a kobiety robieniem zakupów i przetworów. Chłopcy uprawiają różne dyscypliny sportu i grają w gry komputerowe, a dziewczynki zbierają liście i robią wycinanki.
Język polski, choć ewoluuje, jest jedną z ostatnich czy może jedną z niewielu wartości, która nas łączy. Nawet nie chcę sobie wyobrażać sytuacji, w której Polka i Polak w relacji z inną Polką czy Polakiem będą znajdować niepokonalne bariery w mowie czy piśmie. „Bezpłciowość” języka jest objawem słabości, ale też jego „seksizacja” nie czyni go instrumentem przyjaznej komunikacji. Gdy „on”, „ona” i „ono” lub „oni” czy „one” będą skrępowani tak niewydolnością języka narzuconego jak i niezdatnością języka wyemancypowanego – przestaniemy się rozumieć. Kto będzie naszym tłumaczem?
Mam jeszcze przed sobą książkę pod tytułem „Feminatywy w Akademii – słowniczek”. Publikacja dotyczy zmian w statucie Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, które od 2021 r. „otworzyły możliwość wprowadzenia do przestrzeni akademickie nazw żeńskich. Sytuacja ta pociągnęła za sobą konieczność stworzenia słowniczka, który stałby się pomocny w praktyce”. Jak to bywa w takich przypadkach, dobór słów i ich objaśnień jest nie całkowicie wolny od subiektywizmów. „Słowniczek” zdaje się być – w moim przekonaniu – symptomem procesu, o którym wspomniałem przed chwilą. Według mnie nie zwiastunem, lecz właśnie symptomem…
Krzysztof Kotowicz
- TERAZ: Jolanta Szpyra-Kozłowska, Nianiek, ministra i japonki. Eseje o języku i płci, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Uniwersitas, Kraków 2021 / Feminatywy w Akademii – słowniczek, Dom Utopii – Międzynarodowe Centrum Empatii & Teatr Łaźnia & Akademia Sztuk Pięknych im. Jana Matejki, Kraków 2022
- POPRZEDNIO: Norman Davies, Boże igrzysko – historia Polski (tom II), Wydawnictwo Znak, Kraków 1992 / Andrzej Nowak, Uległość czy nie podległość, Wydawnictwo Biały Kruk, Kraków 2022 / Michał Tymowski, Jan Kieniewicz, Jerzy Holzer, Historia Polski, Editions Spotkania, Warszawa 1990
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.
Komentarze 1