Jak już wczoraj wspomniałam – eksperymentowałam ze światem czystej fantazji. Przy moim łóżku zawsze leżały kartka i długopis. Póki jeszcze sen tkwił w mojej pamięci, szybko go spisywałam. (…) Kreacja własnego świata jest niesamowitym doświadczeniem i daje ogromną satysfakcję Przykłady? Proszę… „Opętany przez Aargarotha” – fragmenty.
*
Gdy usłyszeliśmy odpowiedź ludzi na błogosławieństwo, weszliśmy do kościoła i stanęliśmy z boku. Michał szybko rozglądnął się za ewentualną kryjówką. Ostatnia ławka, której siedzenie można było podnieść, nadawała się idealnie. Wskazał ją wzrokiem i obydwoje szybko przemieściliśmy się ku zamaskowanej skrzyni.
Ostatnie osoby opuściły budynek.
– Szybko, zanim kościelny przyjdzie – rzucił i otworzył wieko. Wzdrygnęłam się.
– Tu mogą być pająki. – Michał spojrzał na mnie drwiąco.
– A odkąd ty się niby boisz pająków? Nie wydurniaj się, wskakuj.
Znalazłam pajęczyny, ale wmawiałam sobie, że to niekoniecznie musi być robota pająka (bo przecież pajęczynę może wykonać np. biedronka). Oczami wyobraźni widziałam te przerażające istoty wplątane w moje czarne pofalowane włosy. Nigdy nie byłabym w stanie ich znów dotknąć. Przez wąską szparę widziałam tumbę z białego marmuru. Z internetowych fotografii pamiętałam, że zostało na niej wyryte śpiące dziecko z owadem na piersi. Według legendy, owad zabił dziecko. W mezozoiku owszem, istniały jadowite ważki rozmiarów człowieka, ale kilkadziesiąt lat temu?
(…)
Bardo, rok 1966. Wcale nie tak dawno temu. Czwórka nastolatków robi seans spirytystyczny. Nie wiadomo, dlaczego rzucają się w dół zbocza. Znałam to miejsce. Więc tym bardziej nie mam pojęcia, co ich do tego skłoniło. Chcieli od czegoś uciec? Coś w nich wstąpiło i zabrało kontrolę nad własnym ciałem? A może po prostu uciekli z psychiatryka i bawili się w zjeżdżanie na sankach bez sanek? I bez śniegu…
Dwójka z nich ocalała. Dotarli do Laskówki w sąsiedztwie Barda. A przynajmniej wydłużyli swoje życie o parę cennych dni.
O uczestnikach zdarzenia nie mogliśmy z Michałem znaleźć żadnych informacji. Brak nazwisk, brak rodziny, brak nagrobków. Ale znaliśmy to miejsce i resztę historii, to powinno wystarczyć.
Wsiedliśmy w autobus zaraz po szkole. No, może nie zaraz, bo moja mama zdążyła jeszcze wcisnąć we mnie i Michała obiad złożony z dwóch obfitych dań. Swoją drogą… Czy ja zawsze muszę czuć się przy Michale zawstydzona? Nawet w tak codziennej czynności jak jedzenie, on umiał zachować się lepiej ode mnie. Mimo że pieczarkowa mojej mamy była ohydna, on potrafił się uśmiechnąć i stwierdzić, że nigdy takiej zupy nie jadł. A ja strzeliłam minę nr 234 pod tytułem „mam jeść to ścierwo?”, za co zaraz zostałam objechana przez kolegę.
Nie ukrywam, byłam pełna obaw. Michał o czymś nie chciał mi powiedzieć. A to nie wróżyło niczego dobrego. Postanowiłam mu jednak zaufać. Jak zwykle zresztą.
Próbowałam rozpocząć z Michałem rozmowę. On jednak pozostawał w tym specyficznym wyłącznie dla siebie skupieniu, które odcinało go od reszty świata. Postanowiłam więc po raz enty wpatrywać się w widoki, które znałam na pamięć. Przejeżdżaliśmy przez Braszowice. Uśmiechnęłam się na widok fotoradaru. Dostaliśmy raz zdjęcie i mandat do zapłacenia. Podobno jest już nieczynny, ale kierowcy i tak czują respekt przed urządzeniem i zwalniają.
Byliśmy blisko. Znak rozpoznawczy – zmiana ciśnienia na tyle duża, że moje uszy się zatkały. Nienawidziłam tego uczucia. Spojrzałam w lewo. Odruchowo wypatrywałam białego krzyża, który z jezdni wydaje się malutki. Kiedyś wybraliśmy się tam z rodzicami. Byłam już na szczycie i zaczęłam biegać, szukając krzyża. Okazało się, że właśnie pod nim stoję. Robi wrażenie.
Autobus skręcił do miasta. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest, logicznie rzecz biorąc, możliwe, że tak szeroki pojazd mija się z innymi na tych wąziutkich uliczkach. Miały one swój urok, Bardo było piękne, ale w dobie dzisiejszego ruchu drogowego, nieco niepraktyczne.
– Jesteśmy na miejscu.
Miałam ochotę powiedzieć „brawo, Michał”, ale podarowałam mu takie złośliwości. W końcu to mój najlepszy (bo jedyny) przyjaciel.
– Wiesz, myślałem o czymś w drodze… I miałem tobie tego nie mówić, ale to byłoby bardzo nie w porządku wobec ciebie. I gdyby… gdyby coś się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
– Czego?
– Tego, że nie dałem ci wyboru.
I wtedy poznałam resztę historii o nastolatkach z Laskówki. Obydwoje myśleli, że ich męczarnia się skończyła. Byli jednak w błędzie. Już pierwszej nocy mieli koszmary. Jedyną zmorą odwiedzającą ich podczas snu był Aargaroth. Nie potrafili go opisać, a w pamiętniku jednego z nich odnaleziono tylko jedną wzmiankę na jego temat. „Budzący przerażenie, bez określonego wyglądu. Po prostu Aargaroth. Widziałem siebie jego oczami. Ktoś mnie zabijał. W okrutny sposób, co wyrażały diabelskie barwy. Ale po przebudzeniu nie pamiętałem, w jaki.”
Chłopak zginął tydzień po zdarzeniu. Po prostu się nie obudził. Jego stopy były brudne. Najprawdopodobniej w nocy udał się na zbocze góry. Ludzie słyszeli krzyki. Jego ciało było mozaiką siniaków. Michał twierdził, że rzucił się z urwiska, ale moc Aargarotha przeniosła go do domu.
– Postać nie pomyślała jednak, by umyć mu stopy – zażartował pod koniec, kiedy zastanawiałam się nad jedną rzeczą: czy uciec w prawo czy w lewo.
Drugi z nastolatków zginął w ten sam sposób tydzień po koledze.
– Michał, ale… Czemu mam wrażenie, że nie będzie to zwykła wizyta krajoznawcza? – milczał. A ciśnienie w żołądku chciało mnie rozwalić od wewnątrz. – Michał, błagam, powiedz mi, że opowiedziałeś mi tę historie ot tak.
– Chcę się dowiedzieć, gdzie są pochowani.
– Od kogo? –spytałam głupio.
– Od Aargarotha. – spodziewałam się tej odpowiedzi, ale wolałam oszukiwać się, że może nie chodzi o tego upiora. Mój Boże, Michał chciał wywołać ducha?
* *
Zostawiłam mamie kartkę, że wrócę za około trzy dni. Napisałam, żeby oczywiście się o mnie nie martwiła, ale zapewne niedługo cała Polska będzie mnie szukać. A wtedy z mojego misternego planu wyjdzie brzydkie słowo zaczynające się na „g”, oznaczające brązową pozostałość po niestrawionych resztkach.
Miałam jednak nadzieję, że mama zaufa moim słowom „robię projekt na konkurs z historii, koleżanki chcą odgapić mój pomysł, dlatego nikt nie może wiedzieć, gdzie będę”. Ale każdy zdrowy na umyśle człowiek dostrzeże w tym kiepskie kłamstwo nastolatki.
O 18:00 zaczynała się ostatnia msza. Zaraz po niej kościelny miał trochę do roboty poza budynkiem, więc miałam okazję nieco się po nim rozejrzeć. Był teraz praktycznie pusty, ponieważ księża również brali udział we mszy (tak, wiem, odkrywcze).
Wyszłam z pokoju, zabierając ze sobą jedynie komórkę i dyktafon. Usiłowałam znaleźć na ścianie plan pomieszczeń. Zwykle takie coś znajdowało się w każdym budynku, by ułatwić ewakuację (choć nie byłam pewna, czy w obliczu na przykład pożaru, wpadłabym na to, aby stanąć przed magicznym rysunkiem i specjalnie uważnie się mu przyglądać). Niestety, w budynku klasztornym niczego podobnego nie spotkałam. Musiałam radzić sobie sama.
Agata Dymała