Kolejny dzień wyprawy zaczyna się dobrze, chociaż plecaki wypakowane mamy ponad swoje siły (a mówiłyśmy że będą za ciężkie od jedzenia!). Naszym punktem startowym jest stacja tuż przed wjazdem na autostradę.
Pełne optymizmu łapiemy samochody na rękę (czyli bez tabliczki) zaczynając dzień modlitwą za tych którzy nam się zatrzymają i dziękując za tych którzy wspaniale nas ugościli. Długo nie łapiemy, zatrzymuje się trochę większy samochód na niemieckich rejestracjach, dogadujemy się swobodnie po angielsku, podwiezie nas 50km dalej, ale już na stację na autostradzie, czyli idealnie!
– Często bierze Pan ludzi na stopa?
– Prawie w ogóle, ale jesteście w wieku moich córek, a one też tak kiedyś jeździły, dzisiaj już mają swoje samochody. W ogóle nie wiem czy wiecie, ale gdybyście nie były razem to żaden Niemiec by nie wziąłby was. Bo to nie wypada żeby mężczyzna jadąc sam zabrał kobietę.
Po tej informacji już nigdy nie będę bała się jazdy z Niemcami! Ogólnie niewiele wiedziałam o tych ludziach, a w sobie miałam jakąś podświadomą niechęć do nich, dość dużą, bo jak tylko mogłam w szkole zrezygnowałam z niemieckiego żeby uczyć się jakiegokolwiek innego języka (padło na rosyjski, chociaż nie wiadomo który wróg gorszy…). Dzisiaj tego żałuję, bo w sumie nie nauczyłam się żadnego z nich na poziomie chociaż zadawalającym, a niemiecki by się przydał. Podróż przez Niemcy pozwoliła mi wyrobić zdanie na temat mieszkańców tego kraju zupełnie odmienne od tego co miałam (i w końcu rzetelne, bo nie kreowane na podstawie schematów, a doświadczeń ). Dzisiaj nie pozwolę o nich złego słowa powiedzieć, a dlaczego to się za chwilę okaże.
Nasza podróż szybko dobiegła końca, a nasz kierowca ciągle przepraszał nas, że podwiózł tylko 50 km. Rozumiecie paradoks sytuacji? Zabiera nas, my jesteśmy szczęśliwe, że jedziemy gdziekolwiek dalej, a on przeprasza że taki krótki dystans, no można i tak… Wysiadamy, ja wygrzebuję plecaki, podnoszę głowę i widzę wymierzone we mnie 10 euro.
– Macie, na kawę!
– Nie możemy tego wziąć, to dużo pieniędzy…
– Nie piłyście kawy, a jest rano, weźcie!
Bierzemy, odjeżdża, a my zostajemy w ciężkim szoku. Jechałyśmy zbyt krótko żeby opowiedzieć o tym, że jedziemy bez pieniędzy, więc dostałyśmy fundusze tak po prostu, bo jest rano i każdy chce wypić kawę… Idziemy na stację, po napój przytomności i siadamy wcinając drożdżówki. Jesteśmy bardzo zadowolone, bo dzień zaczyna się pięknie!
Po śniadaniu idziemy na drogę wyjazdową ze stacji, która jak się okazuje jest ogromna (jest tam nawet Burger King!). Z takich miejsc bardzo łatwo wyjechać, bo jedzie mnóstwo osób i ktoś zawsze zabierze. Kierujemy się na Norymbergę, ale łapiemy „na łapkę”, bo przecież w jednym kierunku wszyscy stąd wyjeżdżają na autostradę. Wczesna godzina trochę nam nie sprzyja, bo ruch jest mały, ale nie tracimy optymizmu. Łapiemy dość długo, więc wykorzystujemy okazję i sporo o sobie opowiadamy, w sumie nie zauważamy jak czas leci W jednym z zatrzymujących się aut, siedzi rodzina Nie wiem gdzie chcieli nas tam upchnąć, chyba na dach ale pytali gdzie jedziemy Okazało się, że nam kompletnie nie po drodze więc uprzejmie dziękuję i życzę im dobrego dnia Po czym słyszę
– Piłyście?
Może nie znam Niemieckiego wybitnie, ale jestem pewna że pytanie zrozumiałam, kompletnie nie wiem o co chodzi
– Słucham?
– No piłyście?
W końcu odzywa się córka kierowcy po angielsku:
– Piłyście już kawę? Bo jak nie to damy wam pieniądze.
Faktycznie widzę wymierzone we mnie 20 euro tym razem. Nasze fundusze, to jakieś 12 euro w sumie. Czujemy się bogate i uważam, że nie na miejscu byłoby zabranie tych pieniędzy.
– Dziękujemy, my już po kawie, mamy pieniądze, dobrego dnia.
Kim są ludzie, którzy tak po prostu chcą nam dać pieniądze nie potrafimy zrozumieć, ale nigdzie indziej nie spotkałyśmy się z takimi sytuacjami. Ze stacji wyjeżdżamy z dwoma młodymi Niemkami, z których żadna nawet nie duka po angielsku. Nie najlepszy był to pomysł, bo zawożą nas jakieś 5km dalej i zostawiają na zatoczce, gdzie mieści się jeden tir, a jedyną atrakcją (chyba na otarcie łez) jest drewniany stół z ławkami. Nikt tam nie zajeżdża i aż głupiejemy gdzie łapać stopa. Co one miały na myśli zawożąc nas tam, do dzisiaj nie rozumiemy, to przypadek ludzi, którzy może i mają dobre chęci, ale zupełnie nie rozumieją mechanizmu autostopu i wywożą Cię w najbardziej niedostępne i nielogiczne miejsce. Ostatecznie stajemy przy wjeździe (dokładnie odwrotnie niż zawsze) z ogromnym napisem żeby cokolwiek było widać Inga wystaje na autostradę i próbuje coś złapać, a ja robię jej zdjęcie („bo w końcu widać jak łapiemy”), po czym sama chcę być na zdjęciu więc odwracam się i Bogu dzięki, bo widzę, że zatrzymał się dla nas samochód z przyczepą. Nie mógł zjechać na zatoczkę, bo nie wyhamowałby do skrętu, więc stanął na poboczu autostrady. Krzyczę na Ingę, bo mimo tego, że stoi obok mnie jest taki hałas z drogi, że słabo się słyszymy. Zabieram plecak i biegnę ile tylko sił. Kierowca widział, że go nie widzimy i już nawet szedł w naszą stronę Szybko pakujemy plecaki, bo nie wolno mu stać tam gdzie się zatrzymał i wsiadamy do auta W zatoczce stoi jakaś grupa młodych chłopaków i gwiżdże widząc jak się pakujemy, a kierowca grozi im palcem i wsiada, odjeżdżamy.
Jak dotąd nie powiedziałyśmy ani słowa, bo nie było czasu Pytam czy mówi po angielsku.
– Angielsku, niemiecku, grecku, francusku i turecku. Bo ja z Turcji jestem.
– Angielski wystarczy – śmieję się i zamieram.
Nie wyglądał zupełnie na Turka… Inga zasypia, a ja rozmawiam z naszym kierowcą. Jest bardzo miłym i otwartym człowiekiem. Zna tyle języków, bo ma wielu przyjaciół z różnych krajów, nawet słyszę komentarz o Polakach:
– Moi przyjaciele z Polski za dużo piją!
– No wie Pan, pijemy tyle, co wszyscy, tylko alkohol mamy mocniejszy…
– Nie, nie zdecydowanie za dużo piją!
Słuchamy Tureckiej muzyki i co chwilę słyszę komentarz:
– To można usłyszeć na weselach, a ten wykonawca już nie śpiewa, mafia go postrzeliła i ma uszkodzone struny głosowe…
Mówi, że nie lubi Niemiec, wiec pytam, czemu stąd nie wyjedzie. Z opowieści wynika, że mieszkał w wielu krajach (żon też miał w sumie 3; nie, nie naraz).
– Tu jest moje miejsce, nie mogę stąd wyjechać. Tak wyszło.
Zajeżdżamy na stację na postój toaletowy, zostajemy w aucie i czekamy. Inga wspomina, że nie czuje się dobrze w takim towarzystwie, ale już nie daleko do celu więc jakoś dojedziemy. Turek wracając do auta czegoś wypatruje na stacji…
– Szukałem jakiejś tureckiej rejestracji, zawsze się witamy z rodakami, może ktoś by wam zrobił oryginalną herbatę…
Ku naszemu przerażeniu objeżdża stacje i znajduje tira. Podjeżdża i zaczyna rozmowę:
– Salam malejkum!
… a ja kalkuluję sytuację. Dwóch Turków na dwie dziewczyny to podejrzanie równe siły, tak przynajmniej byłyśmy w większości… Słyszę, że pyta, czy tamten nie zabrałby nas do Pragi, na szczęście okazuje się, że ma długi postój! Jedziemy dalej. Jak opuszcza mnie przerażenie jestem w stanie docenić to, że chciał żebyśmy spróbowały oryginalnej herbaty, mimo wszystko cieszę się, że nikt nam jej nie chciał zaserwować. Podróż jest kolejnym policzkiem wymierzonym moim stereotypom. Gdybym wiedziała z kim wsiadam, nie wsiadłabym, ale łapanie stopa na środku autostrady sprawia, że narodowość mało się liczy, a okazuje się, że często obawy są bezpodstawne. Wysiadamy na ogromnej stacji i decydujemy się na posiłek Nie jesteśmy głodne, po prostu musimy odciążyć chociaż trochę plecaki. Siadamy pod budynkiem, tuż obok innych autostopowiczów, którzy siedzą od razu z tabliczką „podwieź nas”. Mają zupełnie inny styl łapania stopa. Ja się im trochę dziwię, bo czekają aż ktoś specjalnie do nich podejdzie ich zabrać… Możliwe, że to działa, kto wie. My idziemy na drogę wyjazdową, zaczyna padać i ubieramy płaszcze. W sumie to plus, na pewno nas widać, ale nie bardzo chcą nas ludzie zabierać i mokną nam kciuki, które ledwo widać spod peleryn. Nadjeżdża auto na Holenderskich rejestracjach. Łatwo poznać z daleka, bo mają czarne litery na żółtym tle… Z doświadczenia wiemy, że Holendrzy nawet nie patrzą na autostopowiczów i są wyjątkowo niechętni do zabierania. Mimo to wyciągam rękę komentując:
– To NL, na pewno nie weźmie, ale co nam szkodzi…
I właśnie to auto się zatrzymuje. Starsze małżeństwo mówi, że zabiorą nas do Karlowych Var a stamtąd łatwo będzie nam się wydostać na Pragę, jedziemy. Mój wujek i ciocia z Holandii są w podobnym wieku i widzę sporo charakterystycznych dla Holendrów szczegółów. Przede wszystkim… jakby czas się zatrzymał, a oni ciągle byli młodzi, są bardzo wyluzowani. Na podłodze w samochodzie stoją 3 pudełka kaset.
– Jak kupowaliśmy to auto to trzeba było dopłacić za odtwarzacz CD więc mamy kasety. Wybierajcie, co chcecie słuchać?
Przeglądam nagrania z ich młodości, nie wszystkie zespoły kojarzę, wybieram The Doors. Do głowy mi nie przyszło, że puszczą to na cały regulator, tak że rozmowa z nimi będzie niemożliwa. Próbujemy spać, ale no nie da się… za głośno. Inga cedzi przez zęby:
– Zabije Cię za tych The Doorsów, następnym razem wybieram ja!
– No i ciekawe, co wybierzesz, tam nie było nic spokojnego…
Kończy się kaseta i Inga rzuca się do wybierania
– Teraz Beatelsów! Są spokojniejsi…
No nie koniecznie zaryzykowałabym mówienie, że są spokojniejsi, ale niech jej będzie… Po drodze pytam Ingi czy nie chciałaby zwiedzić tych Karlowych Var, bo uświadamiam sobie, że nie wiem jak dostać się do centrum Pragi…
– Miałyśmy zwiedzić Pragę!
– A jak nie zwiedzimy nic, bo nas dziwnie wywiozą?
– Zwiedzimy Pragę, zobaczysz.
Z ciekawszych rzeczy, to na całym dystansie kierowała kobieta, a jej mąż uparcie sprawdzał nawigację z mapą, tak jakby tylko czyhał na jej błąd, który coś się nie trafiał… Oprócz nawigacji i mapy rozłożonej na kolanach miał jeszcze wydrukowaną drogę z gogli do samego hotelu, w którym mieli nocować. Kontrola wyższą formą zaufania mówili… I znów okazuje się, że trafiamy na tych, co chcą dobrze, a robią fatalnie. Wysadzają nas na stacji w jakimś dziwnym miejscu. Ani na drodze przy stacji, ani na niej nie ma ni pół auta. Nie zastanawiając się po prostu siadamy i ze smutku zaczynamy jeść. Przyjeżdża jedno auto, ale po chwili odjeżdża. Po nim drugie, szkoda tracić szansę, biegniemy do kierowcy. Pytam o wylotówkę, podajemy mapę, żeby pokazał, coś macha, a po chwili rezygnuje.
– Zawiozę was, wsiadajcie!
Pakujemy się piorunem, to naprawdę cud, że tam nie utknęłyśmy. Wsiadamy, i słyszymy na cały regulator czeski metal. Puść mi muzykę w aucie, a powiem Ci, kim jesteś… Nie jedziemy daleko, wysiadamy w miejscu, z którego nie ma opcji, wszyscy jadą na Pragę, ale nie ma tam za dużo aut. Na zatoczce obok nas chodzą kury. Rozważamy nieśmiało rosół… Z jednego z aut jak szaleni machają do nas chłopaki i pokazują tabliczkę ”PRAGA”. Okej, podejmujemy rękawicę wyścigu! Chwilę później zatrzymuje się auto, a w nim umundurowany żołnierz. Podajemy mapę i pytamy gdzie jedzie. Wysiada, mapę rozkłada na przedniej masce samochodu i pokazuje nam miasto po drodze, do dzisiaj żałuję, że nie zrobiłam mu zdjęcia, wyglądał jakby planował strategię 😀
Jedziemy z nim, opowiada, że jeszcze 3 lata temu sam jeździł stopem. Teraz jedzie na służbę, jest snajperem. Na każdego kierowcę po drodze który łamie prawo drze się ile sił w płucach… Dobrze, że nie jedziemy z nim daleko. Po drodze widzimy chłopaków, którzy nam machali, teraz to my machamy im. Wysiadamy. Do Pragi prosta droga, ale aut na niej niewiele. Nie łamiemysię, przecież wciąż wygrywamy wyścig! Inga łapie, a ja coś pakuję przy plecaku. Zajeżdża żółte auto, odwracam się…
– Zwariowałaś?! Przecież to taksówka. Idź mu teraz tłumacz, że nie chcesz jechać.
Zmieszana Inga idzie i tłumaczy pomyłkę, po chwili wraca
– No skąd miałam wiedzieć, nie ma tego takiego na dachu…
Kierowca wbija wsteczny podjeżdża do nas:
– Jak do Pragi to za darmo, wsiadajcie!
– Jak to za darmo?!
– Wracam z kursu na bazę, zabiorę was. Gdzie chcecie jechać?
– Gdzieś do centrum…
– No to na dworzec was podrzucę.
Brzmi pięknie! Ładujemy się do taksówki rodem z TAXI3. Nasza średnia prędkość to 120km/h, a jedziemy drogą krajową… I tak uświadamiam sobie: jak masz gdzieś dojechać, to dojedziesz, nie martw się jak. Bóg ma plan, a Ty po prostu daj się prowadzić.
POPRZEDNI ODCINEK…. …..KONTYNUACJA ZA TYDZIEŃ
Natalia Junik / vijolet.blogspot.com