Konflikty pokoleniowe, dysonanse marzeń i niespełnień, polaryzacje celów i metod ich osiągania. Jak zatem widać paleta problemów, jakie w sekwencje dramaturgiczne wpisał Antoni Czechow, była postrzegana zanim my, współcześni, zaczęliśmy uznawać je za wyjątkowy kłopot „naszych czasów”.
Zobaczyliśmy to na własne oczy w Ząbkowicach Śląskich w trakcie spektaklu „Mewa”. Przybyli do nas artyści Teatru WOSKRESINNIA z Lwowa połączyli nurt komediowy odziany w typową dla teatru ulicznego dominantę widowiskowości z nieco zawoalowanym strumieniem tragicznym ujawniającym się bardziej w niektórych „stopklatkach”, efektach wizualnych widocznych na wielkim ekranie czy towarzyszącym pewnym scenom. Widowisko obyło się bez słów, wyciągnięto z tekstu jego osnowę i tę przełożono na język gestów, rekwizytów i tła muzycznego. Taka operacja jest wielce ryzykowna, ale też dobrą stroną manewru jest otwarcie widzom sporej przestrzeni własnej interpretacji. Zapewne jakaś część ząbkowickiej publiczności konsumowała wspomniane już aspekty ludyczne. Pomiędzy widzami słychać było żywe reakcje i komentarze, potwierdzające to, że musi się coś dziać, musi ekscytować lub mocno zaskakiwać, aby zwrócić uwagę. Bardziej finezyjnie tkane fragmenty, wymagające skupienia na konkretnym geście i widzeniu jego tła czy kontekstu, jest zawsze trudniejsze, ale i ten wysiłek aktorów nie poszedł na marne. Ludzie szeptem albo mimiką też reagowali na kolejne etapy narracji. Jak można mniemać z refrenicznie powtarzających się scen „uskrzydlania” i „podcinania skrzydeł” motywem przewodnim przedstawienia, a może nawet jego przesłaniem była przestroga przed odbieraniem komukolwiek woli i środków do zmieniania siebie i otaczającego świata.
Aktorzy i twórcy nie żałowali efektów specjalnych, ale też nie przesłonili nimi przesłania „Mewy”. O ile rok temu, gdy pokazywali w Ząbkowicach Śląskich „Wiśniowy sad” – co relacjonowała VVENA.PL – pogoda wybitnie komplikowała przekaz, o tyle w widowisku, jakie – zgodnie z zapowiedzią – oglądaliśmy na ząbkowickim Rynku 13 maja br., aura była tłem. Nie było ani bardzo ciepło, ani bardzo zimno – można było skoncentrować uwagę na scenicznym obrazie i jego wymowie. Publiczność była niezbyt liczna, ale jak na warunki i porę dnia, w sam raz, bo wszyscy mogli coś zobaczyć. Tak czy inaczej dobrze, że mieliśmy w Ząbkowicach Śląskich okazję posmakować sztuki przez duże „S”. Tak rozumiany teatr w naszym mieście to niecodzienność i my, ząbkowiczanie nie codziennie mamy okazję być w teatrze, tak rozumianym. Chwała organizatorom!
Krzysztof Kotowicz