Wizerunek Jezusa „Ecce homo” jest bardzo znanym obrazem. Nie wszyscy jednak wiedzą, że dzieło to stało się niejako plastycznym wyrazem drogi jaką przebył artysta malarz i teoretyk sztuki Adam Chmielowski, by stać się Bratem Albertem – współcześnie Świętym Kościoła Katolickiego. Frapuje również to, iż obraz jest dziełem niedokończonym, może przerwanym – tak jak stało się z tym wątkiem biografii autora, w którym mówimy o nim jako o malarzu.
O tej drodze opowiedział w dramacie „Brat naszego Boga” Karol Wojtyła. Napisał ten mistyczny, będący jednocześnie filozoficzną rozprawą, tekst w drugiej połowie lat 50 minionego wieku. Przeniknął swoją refleksją nie tylko odwieczny problem miejsca ludzi ubogich, odrzuconych i odwróconych do otaczającego ich świata, ale i o wiele ważniejszą kwestię. Jest nią relacja pomiędzy człowiekiem – kimkolwiek jest i gdziekolwiek się plasuje – a drugim człowiekiem – również niezależnie od jego pozycji życiowej. Tę siatkę międzyludzkich odniesień związał z losem Człowieka, który jest Bogiem. Adam Chmielowski był osobą wykształconą, zapatrzoną w tworzoną przez siebie i przez innych sztukę, nieustannie dociekał sensów i znaczeń rzeczywistości prześwietlanej rozumem. I pragnął to zapisywać językiem sztuki. Jednocześnie słyszał w sobie głos wiary, którego siła przenikała go coraz głębiej w kontakcie z brutalnymi realiami krzywdy spotykającej ludzi biednych i bezradnych. Zrozumiał dopiero po czasie, że nie wystarczy zaspokoić ich materialne potrzeby, że właściwie samo dawanie im, nie uwalnia tych ludzi od bólu odepchnięcia i marginalizacji. Pan Adam porzucił twórczość, by bezgranicznie oddać się posłudze najsłabszym i niechcianym, jako brat Albert.
Jak bardzo nie był to tylko poryw filantropii i jak wiele wymagało to wewnętrznej odwagi i otwartości, można było zobaczyć tydzień temu podczas – zapowiadanego przez portal VVENA.PL – spektaklu pt. „Brat naszego Boga”, pokazanego w kościele parafialnym pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Kłodzku. Samo wnętrze świątyni, którego ściany są wypełnione witrażami ukazującymi postacie polskich świętych – w tym Świętego Brata Alberta – prostotą swojej architektury wręcz skłaniało, by skupić wzrok, słuch i myśli na przedstawieniu, które w swej istocie było misterium opowiadającym o tym jak bardzo człowiek jest blisko Boga, choć nie zawsze dostrzega ten fakt. Widowisko było połączeniem scen granych na żywo przez aktorów z filmowymi aneksami przenoszącymi widzów i aktorów niejako na ulice w czasach Brata Alberta, ale i w miejsca nam współczesne. Doskonale zarysowany został, i to wielokrotnie, kontrast między naszym samozadowoleniem z udzielania „jakiejś tam” pomocy biednym, a prawdziwym wyciągnięciem ręki do osób, które – jak my – pragną szczęścia i – jak my – mają doń prawo. Świetnie dobrana warstwa muzyczna i skromność środków scenicznych wydobyła na sam wierzch to, co najważniejsze. A więc przesłanie Karola Wojtyły, a przez niego Brata Alberta, a przez obu świętych – zaproszenie Będącego Jednym z nas i jednocześnie Bogiem. To Jezus bowiem – także dzięki nadzwyczajnej staranności twórców i wykonawców spektaklu – mógł przypomnieć, że esencją pomocy drugiemu człowiekowi jest być z nim!
Szczególnie poruszający jest w tej sztuce udział nie tylko profesjonalnych aktorów, ale także kilkunastu aktorów – amatorów niewidomych i niedowidzących. To oni sobą i swoją grą postawili widza wobec prawdy, iż potrzebujących nas mamy obok siebie.
Krzysztof Kotowicz
ps: Należą się słowa wdzięczności każdej osobie, która przyczyniła się do tego, że tak ważki w wymowie dramat Karola Wojtyły, jakim jest „Brat naszego Boga” mogło zobaczyć i przeżyć tak wielu ludzi podczas prezentacji w Kłodzku. Przedstawienie nie mogło zostawić nikogo obojętnym przynajmniej na chwilę, a jeśli na chwilę tylko, to też już jest coś, co zmienia człowieka.