Gdy jedni bawią się, obok inni cierpią. Karnawał rywalizuje z wojną. Równolegle ze słodyczą wygranej egzystuje gorycz porażki. Rejestry narodzin toczą bój ze statystykami śmierci. Z rytmem dnia po nocy, słońca po deszczu i uśmiechu po łzach splatają się amplitudy emocji oraz poznawcze kontrasty i dysonanse. Człowiek żyje w dramatycznym napięciu pomiędzy inspiracjami a spełnieniami, pomiędzy uniesieniami wyznawanych ideałów a dokuczliwym głodem przetrwania.
Konieczna jest wstępna uwaga. W masowej komunikacji słowo „dramat” straciło swój walor wskazywania na napięcie, na niepokój, na dylemat, niekiedy nawet na rozdarcie człowieka i społeczeństw. Jeśli bowiem „dramatem” jest brak ulubionej karmy dla psa w sklepie lub pomadki do ust w preferowanym kolorze, to czym jest upadek dziecka ze schodów, poślizgnięcie się starszej pani na zalodzonym chodniku? Jak w takich kontekstach nazwać śmierć dorosłego człowieka w wypadku samochodowym, a jak umieranie dziecka chorego terminalnie? Nadal „dramatem” jest mordowanie ludzi przez terrorystów czy anihilowanie całych społeczności w trakcie wojny? Gdy kilkulatek potknie się i rozpaczliwie płacze – nie przeżywa jakiegoś „dramatu? Gdy żona trzyma za dłoń umierającego męża – czyż nie jest to sytuacja „dramatyczna”?
Wiek, płeć, narodowość, religia, poglądy, zamożność, kondycja fizyczna, potencjał intelektualny, wrażliwość estetyczna i pryzmat etyczny – nie chronią przed odczuwaniem niepokoju o swoją egzystencjalną pozycję. Inaczej mówiąc: nie ma ludzi wolnych od dyskomfortu minionych doświadczeń, nieczytelności bieżących przeżyć, ale także od niepewności spodziewanej i nieprzewidywalnej przyszłości. Bezrefleksyjność na tej płaszczyźnie w istocie jest uchylaniem się od wpisanego w osobową konstytucję człowieka dramatu dokonywania wyboru.
Obawiamy się stanąć twarzą w twarz z innym, człowiekiem, bo to zawsze oznacza konieczność dokonania wyboru. Tu właśnie osadzony jest rzeczywisty dramat, to znaczy gigantyczne wewnętrzne napięcie związane wychodzeniem poza siebie. Wyjście owo tożsame jest z rezygnacją z jakiejś części siebie na rzecz drugiej osoby. Może się okazać się nieadekwatnym ryzykiem okupionym śmiercią. Wiemy, że ta rezygnacja z siebie może posunąć się do poświęcenia bez reszty swojego życia…
- Doświadczamy innego spotykając go. Spotkać, to coś więcej niż mieć świadomość, że inny jest obecny obok mnie lub przy mnie. Wmieszany w uliczny tłum mam świadomość, że obok mnie są inni ludzie, co jednak nie znaczy, że ich spotykam. Spotkanie jest wydarzeniem. Spotkanie pociąga za sobą istotną zmianę w przestrzeni obcowań. Ten, kto spotyka, wykracza – transcenduje – poza siebie (…). Dlatego należy powiedzieć: spotkać to do-świadczyć Transcendencji.
- Słowem kluczowym opisującym spotkanie jest twarz. Rzeczy mają wyglądy, ludzie mają twarze. Rzeczy zjawiają się poprzez wyglądy, twarze objawiają się. Twarze są śladami Transcendencji. Ku czemu prowadzą te ślady? Jakie dramaty otwierają przed nami?
- Objawienie potrzebuje materii, którą mogłoby się posłużyć. Ale nie zamieszkuje tej materii, jak rzecz zamieszkuje swój przejaw. Twarz znaczy. Nie tak jednak, jak znaczą znaki, symbole, metafory. Twarz jest śladem.
Wśród licznych publikacji ks. prof. Józefa Tischnera „Filozofia dramatu” jest pod wieloma względami wyjątkowa. Zatrzymuje uwagę czytającego niemal na każdym zdaniu. Nie jest książką „do poduszki” czy czytadłem podróżującego pociągiem. Jeśli już zmierzyć się z tą lekturą, to może warto nawet nocą, aby nie ulegać rozproszeniom. Można też czytać ją w trakcie długiej podróży, jeśli inni pasażerowie nie komentują zbyt żywiołowo najnowszej sensacji z portalu społecznościowego.
Gdy słuchałem na początku lat 80. konferencji wygłaszanych przez ks. Józefa Tischnera w trakcie „rekolekcji dla poszukujących”, odnosiłem wrażenie, że przesuwa on końcówkę ołówka po literach składających się na zapiski moich niepokojów i nadziei. Z absolutną precyzją składa sylaby w słowa, słowa w zdania, zdania w akapity, a akapity w wykład. I nie zamyka nim eksploracji umysłu, a wręcz przeciwnie – ekstrapoluje myśleniem na dziedziny sięgające dalej, niż zdolni jesteśmy objąć jakimikolwiek konkluzjami.
Wróćmy do wątku spotkania twarzą w twarz. Jest ono ogniwem dramatu człowieka, dramatu rozumianego jako wybór…
- Twarz nie jest ani zasłoną, ani maską. Czym jest zasłona? Czym jest maska? Istnieją różne sposoby zasłaniania twarzy, jednym z najbardziej naturalnych i spontanicznych jest wstyd. (…) Wstyd staje się jawny poprzez objawy pierwszego stopnia: nagłe odwrócenie głowy, rumieniec na policzku, zamilknięcie. Zarazem jako wstyd staje się zasłoną, która swą jawnością świadczy o niejawności czegoś (…). Intencjonalność wstydu to paradoks – to jawność pewniej niejawności, to tajemnica dana naocznie.
- Widząc, że drugi wstydzi się mnie, wiem: inny zasłania się. To, co zasłonięte, jest niewidoczne, niemniej sam gest zasłaniania jest widoczny. Wstyd innego na mój widok jest formą dialogu ze mną, jest mową, której istotą jest odmowa. Wstyd spełnia rolę zasłony.
- Zasłona to nie maska. Zadaniem maski jest łudzić mnie, zadaniem wstydu jest ukryć. Wstyd zawiera wskazówkę, że istnieje coś takiego, co drugi uważa za osobistą wartość, co jednak jest tak kruche, a może i dwuznaczne, iż może zginąć od spojrzenia. Lepiej jest człowiekowi ukryć wartość niż narazić ją na zniszczenie.
- Maska nie jest zasłoną i nie jest twarzą. Zasłona jedynie skrywa twarz, maska kłamie. Maska, jak zasłona, zjawia się wraz z pojawieniem się innego człowieka. W samotności traci ona sens. (…) Intencjonalność maski jest pokrętna. Maska stara się stworzyć ułudę przeciwną do tego, jak naprawdę jest. Nieuczciwy przybiera maskę uczciwości, leniwy udaje pracowitego, niesprawiedliwy sprawiedliwego, niewierny wiernego, itp. Między maską a maskowaną prawdą, ustala się coś na kształt przeciwieństwa aksjologicznego: wartość negatywna chce się przedstawić jako pozytywna.
Nie masz wrażenia, że te profesorskie wywody nie odnoszą się do praktycznie przeżywanych na co dzień zetknięć z własnym wizerunkiem w lustrze i przecięć dróg z innymi osobami – bliższymi, dalszymi, znanymi, obcymi, lubianymi i tolerowanymi? Kładzie(sz) się spać z zasłoną wstydu minionego dnia, a rano zakłada(sz) maskę, by przedrzeć się bez większych zadraśnięć przez wyzwania życia? Jaki jest zatem cel, jaki wybiera(m/sz) teraz?
- Twarz zawiera w sobie jakiś odblask idealnego piękna, idealnego dobra, idealnej prawdy. Twarz jest wyższością, jest skonkretyzowaną chwałą, niepowtarzalną wzniosłością, wspaniałością człowieka. Zdolna jest porwać, zachwycić, wynieść ponad prozę świata ku poetyce istnienia. Ale jest też kruchością, zagubieniem, krzywdą lub biedą. Są na niej znaki minionych bólów, są miejsca dla bólów przyszłych. To przede wszystkim na twarzy człowieka przemija – jego piękno i jego życie. Tutaj ukazuje się łza i umieranie. Twarz jest osadzona na krzyżu istnienia.
W kolejnych rozdziałach pasjonującego wykładu ks. prof. Józefa Tischnera mamy fascynujący przewodnik po fenomenie wzajemności. Relacje „ja – ty” – kim nie byliby „ja” i „ty” – są niekończącą się domeną dramatu, jakim jest dokonywanie wyboru. Są bowiem pomiędzy „ja – ty” pytania i odpowiedzi, ale bywają pytania niepostawione i odpowiedzi nieudzielone, pytania podstępne i odpowiedzi nieszczere. Najwięcej uwagi w „Filozofii dramatu” autor poświęcił … błądzeniu. Piękno, dobro i prawda wymagają szukania, a na drodze ku nim znów stoimy wobec wpisanego w człowieczeństwo prawa wyboru pomiędzy pięknem, a tym co od niego odwodzi, choć jako piękne się jawi, i co potrafi nawet doprowadzić do rozpaczy). Podobnie jest z dobrem drugiego stojącym w opozycji wobec dobra mojego. Nie inaczej jest z prawdą zderzaną nie tylko z kłamstwem czy półprawdą, ale też prawdą bezlitosną. Gdy w kolejnym z rozdziałów mowa jest „funkcji imienia” człowieka, ujawnia się przeczuwane przez każdą i każdego z nas dojmujące pragnienie miłości.
Nazywam kogoś imieniem, mówię do kogoś po imieniu, identyfikuję kogoś imieniem, bo jest to ktoś przeze mnie spotkany, czyli doświadczony przeze mnie. Spotkanie – tak rozumiane – może prowadzić tylko do miłości. Do miłości, która jest wyborem. Dramatycznym wyborem wolnego człowieka. Gdyby nie była takim wyborem, nie byłaby miłością.
Szczęście przychodzi, gdy człowiek wybiera. Dobro przeciwko złu, które go wciąga. Wybierając udzielające się człowiekowi Dobro, człowiek staje się szczęśliwszy. Im wyższe dobro wybiera, tym mocniejsze życie. Wybierając wciąż życie wedle dobra, człowiek wznosi się ku czemuś, co jest ponad czasem. Jest przeświadczony, jakoby samo Wiekuiste Serce pociągało go ku sobie. Człowiek wprowadził swój kruchy los pod dach Dobra, które mu błogosławi.
Krzysztof Kotowicz
- TERAZ: Józef Tischner, Filozofia dramatu – wprowadzenie, Éditions du Dialogue, Paryż 1990
- POPRZEDNIO: Clifford W. Beers, Umysł, który sam siebie odnalazł, Polskie Towarzystwo Higieny Psychicznej, Warszawa, 1984
- W CYKLU #BLIŻEJSŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.
Komentarze 1