Marek Piekarczyk, którego wielu z nas zna z ostrych muzycznych brzmień, objawił swoiste alter ego w repertuarze zaprezentowanym podczas listopadowego koncertu, jaki miał miejsce podczas zapowiadanych przez VVENA.PL tegorocznych IX Zaduszek Wokalnych w Kłodzku*.
Cały recital okazał się być splotem bardzo osobistych wspomnień, jak i rodzajem refleksji nad znaczeniem „minionego” dla „nadchodzącego” czasu i wypełniających go osób. Przede wszystkim jednakże był muzyczną i wokalną zorzą medytacji o tym, co w życiu jest ważne i ważniejsze, jak i konstatacji wokół tego, co jest chwilowe i przemijające. Przesłaniem występu były słowa Leonarda da Vinci: „Kto ma dostęp do źródła, nie czerpie z kałuży”, będące mottem jednego z najważniejszych albumów z piosenkami Marka Piekarczyka. Zapalając kolejne świece, wokalista przywracał pamięci bardzo licznie zgromadzonej publiczności osobowości polskiej sceny muzycznej. Filarami koncertu były testy i linie melodyczne utworów wykonywanych przez Marka Piekarczyka – to po pierwsze. Po drugie, ale nie mniej znaczył jego głos. Głos brzmiący w sposób zadziwiająco bliski do tego, jak rozchodzi się światło wspomnianych już świec. Albowiem od pierwszej do ostatniej nuty głos Marka Piekarczyka, nie rażąc, lecz ocieplając otoczenie i nadając mu koloryt, natychmiast jakby rozpływał się po zmysłach słuchaczy. Śmiem sądzić, że ktoś nieznający artystycznej biografii Marka Piekarczyka, uznałby iż ma do czynienia z wokalistą nieskażonym rutyną wieloletniej kariery scenicznej. Ci zaś, którzy znają „playlistę” wokalisty, muszą przyznać, że odkrywają jej nowe horyzonty.
Wieczór był zaduszkowy (pod względem daty i nastroju), lecz nie oznaczało to nostalgii. Artysta mocno akcentował bowiem – śpiewając i snując kolejne wywody – radość życia, którego sensem jest dawanie innym dobra i piękna. Sam podkreślał walory prostoty życia i nawiązywał do tego wątku prowadząc „pogaduszki” z towarzyszącymi mu muzykami: gitarzystą Tadeuszem Apryjasem oraz Jackiem Borowieckim grającym na instrumentach perkusyjnych. Całość rewelacyjnie poprowadził Tomasz Tłuczkiewicz – znany radiosłuchaczom dziennikarz muzyczny. Słuchacze byli zachwyceni i skutecznie prosili o bis, czego Marek Piekarczyk nie odmówił i dodatkowe śpiewanie potraktował tak, jakby dopiero co swój występ zaczynał, czyli z całą właściwą sobie energią.
IX Kłodzkie Zaduszki zaczęły się jednak – jak w latach poprzednich – minirecitalem „naszego” (jeśli tak wolno napisać, a słowo pisane ma szczególną wagę) fenomenalnego duetu Agata Bilińska i Roho Konar. Agata – śpiewając, Roho – grając na gitarze, każde przekraczało kolejne progi maestrii wyznaczone ich wcześniejszymi występami. I to wszystko, co wykonali wobec publiczności zgromadzonej w Kłodzkim Centrum Kultury, jawiło się jako najsubtelniejsze z możliwych zaproszenie do zanurzenia się w cieple głosu i kołysance instrumentu, by tam właśnie – pod swego rodzaju lustrem muzycznej wody – otworzyć oczy i ujrzeć zmysłami nieznaną dotąd przestrzeń wrażeń. Przyznam się, iż niekiedy słucham utworów wykonywanych, jakże często tworzonych, przez Agatę i Roho, ale każdy ich występ „na żywo” (jak to się zwykło określać) pozostawia na długo ślad w wyobraźni i ich digitalne „kopie” nie oddają aury, jaka się roztacza, gdy widać i słychać artystów na scenie.
* Jestem winny jeszcze jedno: niniejsza relacja miała się ukazać kilka dni po Zaduszkach, potem na dzień Świętego Mikołaja, i ostatecznie wpada niemal „pod choinkę” Czytelników portalu VVENA.PL Stało się tak z przyczyn, na które nie miałem wpływu, i które na dobrych kilka tygodni niemal całkowicie mnie obezwładniły. Bardzo więc przepraszam za to spóźnienie, ale ufam, że powrót do pięknych odczuć sprzed prawie dwóch miesięcy ma jakieś (choćby drobne) zalety. Dziękuję przy tym twórcom i organizatorom Zaduszek Wokalnych w Kłodzku za to, że po raz kolejny mogłem doświadczyć tak intensywnych przeżyć – nie tylko artystycznych. A ich światło nie gaśnie…
Krzysztof Kotowicz