Rzadko zdarza mi się, pisać recenzję negatywną, bo zazwyczaj książki wybieram sama. Ta książka trafiła mnie od wydawcy i nie do końca porwała mnie w kierunku literackiego spełnienia.
„Szczęście do poprawki” Arlety Tylkiewicz, bo o tej książce piszę, to powieść obyczajowa o skrzywdzonej przez mężczyznę kobiecie. Sięgając po nią, szerze, nie spodziewałam się niczego nowego, gdyż wiele książek obyczajowych dotyczy tematów miłości, małżeństw, rozwodów, szukania spełnienia i tak dalej… Ważne jest jednak by ten temat ciekawie ująć. Jeśli autor to uczyni, to najbanalniejsza fabuła może okazać się sukcesem i drogą do bestsellera. Czy tak się tym razem stało? W mojej opinii nie do końca. Ale nie przekreślam tej książki jednoznacznie. Plusem jest na pewno okładka, przyjemna, ciepła, przytulna.
Zacznę od początku – tytuł książki. „Szczęście do poprawki” niestety wskazywał mi na to, że fabuła lekko powieje nudą. Nie wiem kto zadecydował o takim tytule… często robią to wydawcy. Jeśli tak było w tej sytuacji, to z bólem serca stwierdzam, że tytuł to pierwszy minus tej powieści, a szkoda. Generalnie wychodzę z założenia, że dobry tytuł, zachęca do kupienia książki. Może ktoś będzie miał inne odczucie, dla mnie jednak – „Szczęście do poprawki” – brzmi zbyt zwyczajnie, zapowiada (czy tak jest, czy też nie) monotonną, powieloną przez autorów fabułę. Podobne odczucie miałam przy książce innego wydawcy „Miłość bez scenariusza” autorstwa Tiny Reber. Opowieść, o której dziś mowa, jest znacznie lepsza od tamtej. Główną bohaterką jest Jagoda. Kobieta, która była pewna stabilności swojego małżeństwa. Pewnego dnia, okazuje się że to było tylko złudzenie. I właśnie! Tu mogło wydarzyć się tyle ciekawych rzeczy…, ale zabrakło jakiejś iskierki, która powaliłaby mnie na kolana. Były już przecież rozstania, dramaty, przyjaciółki pocieszające, skoki w bok… Dla mnie to wszystko jest już oczytane. Jagoda wyrusza na wieś, w spokojne miejsce by odetchnąć, przemyśleć, ułożyć sobie wszystko w głowie. Jest osobą bardzo roztrzepaną, chwilami staje się denerwująca. Rozumiem, została zdradzona – kto by nie przeżywał?! Jednak ona robi to w sposób dla mnie niezrozumiały. Założeniem autorki było (chyba) przedstawienie kobiety bliskiej depresji, z powodu rozsypania się jej życia. Były już książki, w których takie sceny zostały napisane dobrze. Tutaj się to nie udało. Inni bohaterzy dość charakterystyczni. Starsi Państwo wynajmujący pokój Jagodzie na wsi, troskliwi, zainteresowani jej losem, ciepli, pomysłowi. Stworzyli jej rodzinna atmosferę, która była jej potrzebna. Mąż Jagody – człowiek, którego bym udusiła!! O tak! To się autorce udało! Ta postać wywołuje emocje. Przyjaciółka naszej bohaterki – jedna z wielu jakie już znamy z książek.
Kobieta, która była pewna
stabilności swojego małżeństwa.
Drugi, bardzo poważny dla mnie minus, to styl pisania. Być może autorka, chciała by język był bardzo prosty, niekiedy zagmatwany, niezrozumiały, wpadający niekiedy w chaos – by ukazać rozterki i psychiczny stan bohaterki. Mnie to jednak przeszkadzało podczas czytania. Miałam wrażenie, i to jest plusem, że książka ma unikatowy wymiar – bo miała być książką pisaną ręką samej bohaterki, Jagody, a nie Arlety Tylkiewicz, co nie znaczy, że sama autorka nie powinna pilnować stylu pisania. W tekście znajduje się sporo niejasności, zdań wyrwanych z kontekstu, przemyśleń które pojawiają się nie wiadomo skąd. Jakby coś nie grało. Pomysł był dobry. To tak, jakby mieć „coś na końcu języka”, kiedy nie można przypomnieć sobie czegoś, co chce się powiedzieć. I w rzeczy samej, sobie ostatecznie nie zdołać tego przypomnieć. Tak też było tu. Coś szło w dobrym kierunku, ale w końcu się do końca nie udało.
I jeszcze jedna ważna rzecz. Czytając książkę „Szczęście do poprawki” miałam wrażenie, że tekst chwilami jest bardzo niedopracowany, nie tylko w stylu pisania, ale także w tempie zdarzeń. Zbyt szybko przeskakuje z jednej do drugiej sceny, pozostawiając tamtą niedopracowaną, niezakończoną, urwaną. Pojawiają się sceny zupełnie zbędne, takich, które nie są nawet „zapełniaczem” miejsca. Niestety ten debiut literacki jest do dopracowania. Nie porwał mnie zupełnie, męczyłam się podczas czytania. Chwilami potrafiłam się zgubić w myślach bohaterki, czy w samej fabule. Minusy, które poruszyłam wcześniej – jak dla mnie, zniechęcają do czytania książki. To, co daje nadzieję, to umiejętność autorki, wykreowania ciekawych postaci, które wywołują emocje. Mam, nadzieję, że kolejne jej książki będą lepsze. Chętnie po nie sięgnę, by zobaczyć jak autorka się rozwija. Muszę zaznaczyć, że sam pomysł był dobry, tylko potencjał nie został wykorzystany. A to z pewnością jest do wyszlifowania! Życzę autorce sukcesów, chętnie będę śledzić jej kolejne powieści.
Sylwia Grochala-Winnik