Relacjonując na VVENA.PL pierwszy dzień Festiwalu Teatralnego „Mezalians” w Kamieńcu Ząbkowickim, wspomnieliśmy o wątku kreatywnej integracji różnych pokoleń, mieszkańców i gości, osób obdarzonych różnymi talentami. Pisząc o drugim dniu, należy wyrazić najwyższy szacunek twórcom spektakli, które oglądaliśmy w kilku miejscach, ale niemal w niezmienionym gronie widzów.
Kolejne widowiska, choć każde było utrzymane w innej stylistce, niosło inne przesłanie i było wykonywane przez inne zespoły, stawały się etapami swego rodzaju teatralnego olśnienia. Niniejszy tekst nie jest czymś, co nazywamy recenzją – stanowi bardziej zapis subiektywnych wrażeń i swoistą kronikę wydarzeń, jakich byliśmy świadkami w miniony piątek w Kamieńcu Ząbkowickim przez niemal pięć godzin. A były to okoliczności pod wieloma względami niebanalne, niepowtarzalne i niedające się ująć w proste schematy, jakimi kierują się często media odnotowujące tego rodzaju fakty. Tyle tytułem wstępu, a teraz do rzeczy… (kolejność chronologiczna).
1: PANAKEIA
Dwoje aktorów (Ewa Chmielewska i Dominik Smaruj tworzący niezależny Teatr NOWEGO w Szczecinie) na zaledwie kilku metrach kwadratowych podziemi Czerwonego Kościółka, otoczeni ściśle wypełnionym czworokątem widowni, przekształcili tę mikroskopijną scenicznie przestrzeń w rozległy obszar globalnych procesów i jednocześnie zdołali zagłębić się w meandrach ludzkich niepokojów, kompleksów i …nadziei. Tej ostatniej, zdawało się chwilami, jest najmniej, ale powtarzające się (nawet jeśli tchnące wątpliwościami) metafizyczne wezwania, których adresatem jest Bóg, wskazywały na to, że na wszelkie zawirowania indywidualne czy zbiorowe, jakie dotykają człowieka i ludzkość warto szukać panaceum. Tytułowa Panakeia to mitologiczna patronka uzdrawiania czy współczesna daleka od naszej Ziemi planetoida. Bohaterowie spektaklu byli przez „swoich” aktorów obdarzani niewyobrażalnym ładunkiem energii, chwilami nawet brawury. Sprawność fizyczna cechująca dwoje młodych występujących w „katakumbach” dawnego kościoła ewangelickiego szła równolegle z precyzją słów (czasem z kategorii ostrych) i gestów (momentami subtelnych, innym razem gwałtownych), w jakich oboje zawierali wymyślone przez siebie przesłania. W zapowiedzi przedstawienia napisano m.in, że jest „inspirowany językiem Gombrowicza, wrażliwością Białoszewskiego i absurdem Masłowskiej.” I tak było w rzeczywistości, dlatego może nie tyle fabuła, co idee zostały w pamięci widzów wychodzących po kilkudziesięciu minutach przebywania w mroku na światło dzienne. Trudno ocenić, czy przypadkiem nawet ta czynność, wymykająca się przecież z ram scenariusza, nie była czymś na kształt (nie)zamierzonego epilogu. W czasie przedstawienia aktorzy podnosili wzrok ku górze, skąd na „scenę” przebijało się naturalne światło.
2: PĘTLA
Zamienić wyglądającą niepozornie (może nawet nieprzekonująco) wiejską świetlicę w kameralny teatr ze wszystkim atrybutami takiego miejsca pewnie nie było łatwo. Zaskoczenie mieszkańców i satysfakcja gości były tym większe. Zespół aktorski Teatru GRANDA (działającego oficjalnie przy Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu): Sandra Bujak, Jędrzej Jezierski, Anna Kaufmann, Witold Kobyłka, Jeoman Okonkwo, Mateusz Roza i Filip Stefanowicz już przed wejściem na salę „porządkował” publiczność, aby czuła się …podporządkowana temu, co po chwili działo się na scenie. Tym razem miejsce było dość obszerne, za to zamysł twórców zmierzał do tego, by ciąg dialogów i monologów czy wokali niejako „zamknąć” w tramwaju. Nie można zdradzić zaskakującego finału (nota bene zakodowanego w tytule), jednak można i warto odnotować, że uosabiane z oddaniem przez aktorów cechy ludzkiego charakteru i charakterystyczne postawy przyjmowane w zbiorowościach zostały namalowane niezwykle trafnie. W tzw. „naszych czasach” (każde pokolenie ma swoje „nasze czasy”) cierpimy na niezdolność zaznania zadowolenia albo – jak kto woli – na przesyt skutkujący rodzącym się na różnych warstwach jestestwa dyskomfortem. Chwilami zabawnie, chwilami smutnie, w przeciwieństwie do pierwszego z relacjonowanych tu spektakli, kolorowo i lirycznie, nawet w pewnym stopniu beztrosko – tak znajdowali się bohaterowie przedstawienia. Widzowie wchodzili na nie ze swoimi oczekiwaniami i wychodząc być może czuli niedosyt lub przesyt wrażeń. Każdy z nas – przecież – skądś przychodzi i dokądś idzie.
3: WOLNO(Ś)CI
Człowiecza natura, i w sferze ducha, i w sferze ciała, jest bardzo krucha. Ową nieodporność na przeciążenia dostrzegamy bardziej, gdy dotyka cielesności, gdy przyjmuje postać niepełnosprawności. Gdy więc wspomniana kruchość ciała ludzkiego „zderza się” z jednej strony z brukiem (dosłownie!) na kamienieckich Błoniach i z bezwzględnością drugiego człowieka lub z jego daleko posuniętą empatią (przenośnie!) w trakcie widowiska rozgrywanego na tymże bruku, widz musi przeżyć wstrząs. Teatr JESTEM z Torunia tworzą osoby niepełnosprawne i potrzebujące wsparcia. Ich projekt w żadnym przypadku nie powinien być pokazywany …na scenie, ale właśnie musi być, a właściwie dziać się tuż przed widzem, nawet niejako z jego niemalże bezpośrednim udziałem. Tak też było i tym razem. W pewnym momencie dało się słyszeć szeptane gdzieś obok pytania: „oni tak naprawdę?”, „to dzieje się na niby czy nie?” Jakże zaskakujące było, że można w tak komunikatywnym języku przekazać myśl, że odniesienia międzyludzkie bywają dobre i złe, bywają akceptowalne i nietolerowane, są wynikiem cynizmu lub wrażliwości, etc. Sumą tych konstatacji winno być przeświadczenie o wolności i doświadczaniu wolności. Tak nie jest? Nie jest tak, bo część z wymienionych wcześniej postaw nie tylko wolność odbiera innym, lecz w istocie jest przejawem braku wolności u tych, u których takie zachowania są na porządku dziennym. Dramatyczna fabuła spektaklu, momentami drastyczna do bólu, pogłębiana angażowaniem widzów (jedni godzą się na to, gdy trzeba wolność odebrać w imię rzekomego dobra, drudzy odmawiają, gdy trzeba podjąć wysiłek ku dobru rzeczywistemu), nie zostawiła nikogo z uładzonymi myślami i spokojem sumienia. Nie padło ani jedno słowo, bo mówiły gesty i kolejne epizody oraz tło i rekwizyty. A najbardziej przemawiały, wręcz krzyczały: deficyty i nadmiary. Deficyty sprawności i jej nadmiary. Dobro jakby zostawało w cieniu i to wzruszało.
4: ?
Plac Kościelny zamieniony na areoapag …bez słów. Teatr WIATRAK działający obecnie jako Stowarzyszenie „Plantacja Wyobraźni – Mały Dom Kultury” z siedzibą w Barlinku tak właśnie zadziałał na ten szczególny punkt na mapie Kamieńca Ząbkowickiego. Majestatyczna bryła kościoła parafialnego vis a vis zabytkowych pocysterskich budynków, a przestrzeń sceniczna zaaranżowana światłem rzuconym na trawnik rozpostarty pomiędzy zarysem fundamentów dawnych zabudowań klasztornych. Nad wszystkim gwiaździste niebo, prawie cały księżyc i nawet lekkiego powiewu wiatru. Podobnie jak w widowisku opisanym wyżej nie słowa miały trafić, lecz gesty, a jeszcze bardziej ich faktyczne znaczenie, jakie trzeba było wydobywać z choreograficznych obrazów kreowanych przez kilkunastoosobowy zespół z kolorów i rekwizytów zastosowanych w poszczególnych sekwencjach. Pierwszym był czerwony i w jego poświacie ludzie wykonywali polecenia, ustawiali się w szereg, podejmowali te same czynności w tym samym czasie i pod ścisłym nadzorem. Potem zaszła zmiana i obszar, w którym poruszali się bohaterowie teatralnego eseju/manifestu, został oświetlony na biało, ale w dłoniach pojawiły się niebieskie flagi, a wcześniej niebieskie papierowe samolociki, jakimi wszyscy mogli się zabawiać do woli. Czy te zabawki były materializowaniem marzeń, czy też przenośnią sugerującą naiwność? Czy niebieskie flagi, które później zamieniły się w kokony, a w końcu spleciono z nich zamknięty krąg, miały się kojarzyć z jakimś systemem czy ideą? Podobnie jak jeszcze wcześniej agresywna czerwień dyktująca każdemu, co ma robić i jak ma myśleć? Czy podejmowane indywidualnie próby wyłamania się ze stereotypów warto było okupić cierpieniem, śmiercią czy odrzuceniem? Czy tylko zbiorowe wyjście z kręgu dotychczasowych ograniczeń daje szanse na znalezienie się w lepszym świecie? Czy jesteśmy skazani na narzucane nam schematy i lepiej jest być na wozie niż pod nim? Nie ma oczywistych odpowiedzi? Znaków zapytania po prosto skonstruowanym i jednocześnie bardzo metafizycznym spektaklu było zapewne więcej wśród widzów. Czy taki był zamysł twórców? Jeśli tak – to odnieśli sukces.
***
Kamieniec Ząbkowicki okazał się zaskakująco doskonałym miejscem dla zaprezentowania opisanych wyżej spektakli. Twórcy fenomenalnie (FENOMENALNIE!) wkomponowali swoje projekty w wybrane przez siebie lokalizacje. Uczynili z nich zupełnie nowe miejsca, które od teraz będą się mocno kojarzyć z przeżyciami tam wywołanymi przez aktorów i realizatorów poszczególnych przedstawień. Za każdym razem od niemal pustych do wypełnionych po brzegi miejsc dla widzów narastało napięcie tuż przed każdą z prezentacji. Nie było mowy o typowym dla sali teatralnej wygodnym fotelu, w który można byłoby się zapaść na kilkadziesiąt minut, aby potem wyjść bez wewnętrznego poruszenia. Publiczność nie zawiodła, nie zawiedli artyści. Wypada podziękować. Dziękujemy!
Krzysztof Kotowicz
Relacja z trzeciego dnia festiwalowego wkrótce