Człekopodobne istoty, mutanty, hybrydy, sylwetki z głowami modliszek – to postaci zapełniające dzieła Marka Oberländera i Jana Lebensteina.
Obaj artyści, dotkliwie doświadczeni w czasie II wojny światowej, w zbliżonym do siebie czasie podjęli próbę konfrontacji z rozpaczą, samotnością i degradacją pojęcia człowieczeństwa. Na wystawie prezentowanych jest ponad 100 dzieł pochodzących z bogatej kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Zdecydowaną większość z nich stanowią niepokazywane od ponad 40 lat prace Marka Oberländera.
Rozwój dwudziestowiecznych systemów totalitarnych, skutkujący zmasowanym na niespotykaną dotąd skalę ludobójstwem, postawił przed artystami pytanie o stosowność ukazywania w sztuce wiarygodnego wizerunku człowieka. Artyści wobec niewyobrażalnego zła, dotkliwie nim doświadczeni, w podobnym czasie podjęli poprzez sztukę próbę konfrontacji z rozpaczą, samotnością, degradacją istoty człowieczeństwa. Jak wielu innych przedstawicieli tzw. nowej figuracji (Moore, Wróblewski, Kantor, Szapocznikow czy Abakanowicz), obaj artyści zastąpili ludzki kształt swoistym znakiem, totemem, symbolem – przedstawiając zdeformowaną postać ludzką-nieludzką i podkreślając fizyczną i moralną nędzę jej egzystencji. Wystawę uzupełnia katalog autorstwa Magdaleny Szafkowskiej poświęcony prezentowanym pracom.
- Marek Oberländer
(1922–1978) urodził się w miasteczku Szczerzec, położonym między Lwowem a Stryjem. Jego mieszkańcy stanowili typowy dla ówczesnych polskich Kresów Wschodnich narodowościowy tygiel. Przeważający liczebnie Żydzi sąsiadowali z Ukraińcami, Polakami, Niemcami. W wieku niespełna 11 lat utracił ukochanego ojca, a w czasie wojny resztę rodziny, która podzieliła los wywiezionych do obozu śmierci w Bełżcu. Przymusowo wcielony do Armii Czerwonej, kontuzjowany na froncie, wycofany na tyły, oskarżony o dezercję, w końcu zesłany został na katorgę w kopalni w zmilitaryzowanych batalionach pracy w Omsku za Uralem, gdzie przebywał do 1946 r. Dopadły go skutki obu śmiercionośnych systemów, z których jeden zrujnował mu zdrowie i psychikę, paradoksalnie ratując przed nieuchronną zagładą ze strony drugiego. Próbą ocalenia okazała się decyzja o zostaniu malarzem.
- Jan Lebenstein
(1930–1999) obdarzony podobną wrażliwością, skupiony na wewnętrznych doznaniach, już w dzieciństwie – spędzonym w Brześciu nad Bugiem – wyłączał się ze świata zewnętrznego. Jego stan wyobcowania pogłębił się wskutek późniejszych dramatycznych wydarzeń: utraty ojca, wywiezionego w 1944 r. przez Niemców w niewiadomym kierunku oraz tragicznej śmierci starszego brata z rąk UB, rok po zakończeniu wojny. Jan nigdy do końca nie dowiedział się, jak zginęli, a tym bardziej, gdzie zostali pochowani. Po wojnie podejrzewany o działalność antykomunistyczną (należał wraz bratem do AK), był przetrzymywany przez kilka miesięcy w areszcie. Przyznał później, że – w dużej mierze – właśnie z powodu tych dramatycznych przeżyć wybrał drogę artystyczną: „zdecydowałem się być malarzem, dlatego, że byłem wyobcowany. […] I ten cały PRL, to wszystko było dla mnie absolutnie wrogie”.
Wystawa „Totemiczny znak figury ludzkiej” – ekspozycja dostępna do 28 lutego 2021 – Muzeum Narodowe – Wrocław