Wyobraź sobie, że przychodzi ci przeżyć wigilię w miejscu dalekim od domu oraz wśród osób, których nie znasz. Jak bardzo musiałyby być zawiane drogi, abyś nie nie chciała czy nie chciał znaleźć się tego wieczoru pomiędzy bliskimi tobie osobami i w bezpiecznym, bo znanym sobie otoczeniu. Nie zawsze jednak jest tak, jak się chce, co wcale nie znaczy, że dzieje się coś niedobrego.
Zawierucha była taka, że najwytrwalszych wędrowców zwalało z nóg. Nie było szans, by dotrzeć do celu, zatem celem stało się to miejsce, do którego można było dojść. Tak wykreowany zbiór osób okazuje się jednak być – może niespodziewanie, może w sposób zaplanowany przez kogoś – przekrojem ludzkich usposobień, przeświadczeń i nastawień. Mamy więc obrazek stanowiący poniekąd – może i wbrew naszej woli – odzwierciedlenie naszego stanu umysłu i ducha. Mieszanka malkontentów inspirowanych kompleksami, przeciętniaków wynurzających się pod wpływem trunków, nihilistów smakujących to, co można skonsumować bez wysiłku, zaangażowanych w gruncie rzeczy tylko po to, by zaspokoić egocentryczne zachcianki, zwyczajnych ludzi niezdolnych, by się implementować w pozorną nadzwyczajność – gdzieś w tym „wykazie” możemy się znaleźć. I jest – jeden człowiek zupełnie inny. I pojawia się ktoś – z zupełnie innego świata. Zanim wszyscy – „wszyscy”, bo to, co dzieje się na scenie tak naprawdę dzieje się z naszym udziałem – dowiemy się kto i dlaczego do nas przybywa, jesteśmy świadkami serii zdarzeń, które stopniowo malują wigilijną panoramę ludzkich postaw i motywacji. Skądinąd znajomy przegląd charakterów i manier…
Rzecz na scenie, ukazana przez zespół Teatru „Stąd” i Wytwórni Kroków Nietypowych, nosi znamienny tytuł „Zawiane Święta”. Dzieje się w Lądku Zdroju – dosłownie i metaforycznie. Opisany wyżej konglomerat okoliczności i zachowań, czyni ze spektaklu chwilami zabawną, chwilami nostalgiczną, utrzymaną w tonie komediowym i kryminalnym, opowieść ze znakami zapytania w tle. Aktorzy tak jakby nie są aktorami, bo przypominają bardzo nas samych. Kolejne sceny nie są fragmentami scenariusza, bo zdają się być niesamowicie blisko naszych osobistych wspomnień lub wyobrażeń o tym jednynym wieczorze, jakim jest wigilia Bożego Narodzenia. Całe przedstawienie od początku wydobywającego się ze śnieżnej zawieruchy do końca widocznego mimo nagłej ciemności, jest delikatnie szkicowanym wizerunkiem nas samych i naszej duchowej kondycji, ale w sumie staje się niczym fresk – głęboko i na długo utrwalonym rejestrem doświadczeń, jakie nosimy w sobie, i które ujawniają swoją moc tylko tej jednej nocy…
„Zawiane Święta” w wykonaniu twórców z Lądka Zdroju, pokazane w ramach – zapowiadanej przez VVENA.PL – tegorocznej Grudniówki Teatralnej, zostały nagrodzone owacjami na stojąco przez publiczność zgromadzoną w lądeckim kinoteatrze. Każda z postaci była nie mniej, niż inne, potrzebna dla zrozumienia przesłania. Nie odważę się wskazać roli pierwszoplanowej, bo – jak mi się zdaje – każda z postaci była perfekcyjnie drugoplanową wobec dobrej wieści, jaką mieliśmy otrzymać. Nie mogę nie wspomnieć, że baletowy prolog był niezaskakująco, jak na lądeckie klimaty, porywający, a jego oprawa muzyczna i multimedialna zasługują na najwyższą notę. Byłem jednym z tych, którzy nie wstali – śmiem sądzić, że nie z powodu dezaprobaty dla tego, co zobaczyliśmy. Spektakl wbił mnie w fotel, gdyż wyraziście i z fantazją (jak zazwyczaj bywa z przedstawieniami powstającymi w Lądku Zdroju, za co szczególnie dziękuję Karolinie Sierakowskiej-Dawidowicz oraz wszystkim twórcom, artystom i realizatorom) stawiał, wspomniane już wyżej, znaki zapytania o duchową kondycję współczesnego człowieka.
I jeśli nawet twórcy widowiska bardzo chcieli zasygnalizować znane sobie odpowiedzi, nie uczynili z nich zasp, przez które widz musiałby się zatrzymać w poszukiwaniu własnych odpowiedzi. Jestem osobiście wdzięczny za „Zawiane Święta” i jeśli ktoś jeszcze będzie mógł oglądać ten spektakl, niech nie liczy na odśnieżone drogi… Byłoby to zbyt proste.
Krzysztof Kotowicz
Komentarze 1