>> Chwała niebiosom za samotność, która zdjęła ciężar z oczu, położyła kres zachodom ciała i usunęła wszelką potrzebę kłamstw i fraz. << – to jeden z wersów hymnu, jaki można w pewnym sensie uznać za kwintesencję myśli, jaką odkryć można i warto, gdy sięga się w głębię swego istnienia w poszukiwaniu jego celu. Te słowa napisała Virginia Voolf.
Egzystencja człowieka jest wpisana w cykl trwający nad każdym i wokół każdego z ludzi – otacza człowieka z każdej strony i na wskroś przenika. Każda ludzka istota odnajduje się w nim. Zrazu nieświadomie, potem chcąc z całą mocą zaznaczyć swoje w nim miejsce, by wreszcie doznać życiowego odkrycia, iż jest jednocześnie ogniwem w łańcuchu „my” i unikalnym „ja”. Od dziecięcych beztroskich uciech, przez młodzieńcze niczym niepohamowane dociekania, pragnienia bezgranicznego wzajemnego wnikania, przez właściwe dorosłości mieszanki smaków sukcesu i porażki, do cechujących dojrzałość i bywa, że gorzkich do bólu doświadczeń swojej niedoskonałości. Te ostatnie wyzwalają z ograniczeń na rzecz tego, co w nas i w innych osobach autentyczne. Właśnie owa autentyczność rozumiana, jako bycie sobą, identyfikowanie się z tym, co uznajemy za wartość, a nie z tym, co jest podawane do skonsumowania, wytycza stopniowo coraz głębszą koleinę na drodze życia tego, kto zdecydowany jest być sobą. Coraz bardziej oddziela go o tłumu podążającego wygodną drogą, z prądem mód, z wiatrem konformizmu.
Zapowiadany przez VVENA.PL spektakl „Fale”, jaki aktorzy Teatru „Brama” z Goleniowa, pokazali tydzień temu w Srebrnogórskiej Przestrzeni Artystycznej, oparty na motywach dzieła Virginii Voolf o tym samym tytule, stanowił*** coś więcej, niż ambitny eksperyment sceniczny. I nie był*** tylko przedstawieniem, jakich na świecie w teatrach jest codziennie wiele. Był*** finezyjną i brawurową zarazem opowieścią niejako czytaną z myśli widzów. Aktorzy, balansując pomiędzy tekstem dramaturgicznym a własnymi doświadczeniami, w istocie odtwarzają znane każdemu normalnie wrażliwemu człowiekowi przeżycia. Można zatem dojść do konstatacji, iż wędrują po naszych wnętrzach. Tak przynajmiej było ze mną. Szczególnie, gdy słyszałem słowa wypowiadane przez jednego z bohaterów: >> Ja, który uważałem się za tak ogromnego, za świątynię, kościół, cały wszechświat, który myślałem, że jestem nieograniczony i mogę być wszędzie na krańcach rzeczy. Jestem teraz tylko tym, co pan widzi – podstarzałym mężczyzną, dość ociężałym, siwym na skroniach. Spadł mi kapelusz, upuściłem laskę. Okropnie się zbłaźniłem i będzie miał rację każdy śmiejący się ze mnie przechodzeń. << Aktorzy w „Falach” nie tylko czytali w myślach. Także we wspomnieniach i wyobrażeniach: >> Nie należę już do pochodu. Ja jeszcze się poruszam. Jeszcze żyję. Stoję tutaj, małe zwierzątko, dyszące ciężko ze strachu, rozdygotane, drżące. Lecz nie będę się bała. Pomyśl o mężczyznach, pomyśl o kobietach, ustrojonych, gotowych, pędzących przed siebie samochodami. To triumfalny pochód, to zwycięska armia ze sztandarami i orłami z mosiądzu, i głowami zwieńczonymi liśćmi lauru zdobytymi w boju. Są lepsi od dzikusów w przepaskach na biodra i od kobiet o włosach ociekających wilgocią i obwisłych piersiach. Ja także, w bucikach z lakierowanej skóry, z chusteczką, która jest tylko strzępkiem gazy, z umalowanymi ustami i delikatnie poczernionymi brwiami, maszeruję z innymi ku zwycięstwu. Pomyśl, jak organizują, rozwijają, wygładzają, zanurzają w barwnikach i przeprowadzają tunele, rozsadzając skały. Windy jeżdżą w górę i w dół, pociągi zatrzymują się i ruszają. Czuję związek z tym wszystkim. << Te dwie sekwencje spektaklu zatrzymały mnie wewnętrznie. Wypowiadane odpowiednio przez dojrzałego mężczyznę i kwitnącą kobietę niemal wstrząsały. Świadomie nie używam imion scenicznych postaci, bo dzięki fenomenalnej grze aktorów, każdy z widzów mógłby przypisać swoje imię jeśli nie wszystkim postaciom, to przynajmniej niektórym.
Spektakl miał*** swoją fabułę, opowiadał*** o ciągu zdarzeń, obrazował*** doznania, jakie jest dane przeżywać ludziom niezależnie od szerokości geograficznej i epoki, w jakich sytuujemy się. Referując w tym miejscu przebieg akcji scenicznej, odebrałbym tym, którzy „Fal” nie oglądali, smaku ekscytacji jej kolejnymi impulsami. Jeśli powiem, że widząc łzy na twarzy jednej z aktorek (już po zakończeniu) bardzo chciałem do niej podejść, aby odebrać od niej choć odrobinę lęku i smutku, jaki ujawniła w swojej roli, to może oddam intensywność tego, co działo się pomiędzy widzami. (Dodam, że tak uczyniłem.) „Pomiędzy”, bo cała rzecz działa się w wnętrzu dawnego ewangelickiego kościoła, którego układ architektoniczny sprawiał, że aktorzy znaleźli się niemal dosłownie wśród widzów. Surowość (może prostota) tego miejsca wyostrzała też wszystko to, czym dzielili się aktorzy z widzami.
„Fale” warto obejrzeć. I to w wykonaniu Teatru „Brama”, którego aktorzy nie byli w czasie spektaklu kimś „przed nami” czy „nad nami”. W „Falach” wystąpili: Anna Rynkiewicz, Dorota Świszczewska, Lena Witkowska, Patryk Bednarski, Sylwester Bieniek, Oleh Nesterov, Francesco Lucio Pileggi, a całość reżyserował Daniel Jacewicz. Byli jednymi z nas, a może nawet pozwolili nam widzom, zorientować się, że jesteśmy jednymi z nich, a spektakl, to …reminiscencja z życia. Życia, w którym albo poddajemy się schematom i mamy się dobrze, albo dotkliwie pozostajemy sobą i chwalimy sobię tę samotność. >> Teraz jesteśmy bezpieczni. Teraz możemy się znowu wyprostować. Teraz możemy rozłożyć ramiona pod tym wysokim sklepieniem… <<
Krzysztof Kotowicz
Fot: udostępnione przez Teatr „Brama”, za co dziękuję.
*** – czas przeszły zastosowany tylko ze względu na kronikarską chronologię, bo w istocie to wszystko dzieje się nadal…
Komentarze 1