Ogarniamy się, Inga się przebiera (jak przebrała się niepostrzeżenie na środku ulicy, nie mam pojęcia, zapytajcie jej) i ruszamy w miasto. Słyszę jeszcze….
– Wyciągniesz mi okulary?
– Przecież nie ma słońca, po co Ci?
– No przecież nie przeciwsłoneczne!
Zupełnie zapomniałam, że nosi okulary! Płaczemy ze śmiechu na środku ulicy, co wygląda przekomicznie, bo przy tym uginamy się kompletnie pod ciężkimi plecakami. Dobrze, że nikt nas tu nie zna. Rozpoczynamy zwiedzanie. Że Praga jest piękna to wszyscy wiemy, więc opowieść o tym przemilczę, za to wzbogacę zdjęciami, takimi z naszą perspektywą, bo tych pięknych na każdym kroku jest od grona. Z Czechami jest tak jakby całe piękno skondensowało się w Pradze, a na resztę kraju już nie starczyło… Dzięki czemu stolica jest prawdziwą perłą, ale niewiele więcej jest tam do podziwiania, przynajmniej po drodze. Po dłuższym spacerze zaczynamy użytkowo patrzeć na otoczenie. Nigdzie nie ma darmowej toalety, to duży minus i ciężko wypatrzeć McDonalda, w którym mogłybyśmy rano wypić kawę…
Wymieniamy euro, które mamy i okazuje się, że zadecydowanie nie był to interes życia. Dużo bardziej opłacałoby się wymienienie euro na złotówki, a te na korony, ale rozumiemy to dopiero po fakcie. Dla porównania dzikiego przelicznika: toaleta kosztuje 2 euro lub 20 koron. To są Czechy, tego nie zrozumiesz.
Pod mostem Karola lokalizujemy muzyków, kupujemy kawę w budce obok i siadamy tuż za rogiem. Mamy kolację przy muzyce granej na żywo, czego chcieć więcej? Podchodzi do nas Pan puszczający bańki:
– Macie gdzie spać?
– Nie, ale nie planujemy spać. Może nam Pan powiedzieć, jak stąd wyjechać na wylotówkę do Polski?
I tak dowiedziałyśmy się, że musimy znaleźć metro i trafić na stację „Czarny Most”. Siedzimy jeszcze chwilę, a do tabliczki obok nas podchodzi jakiś Pan z synem.
– Widzisz?! Dotąd zalało. Tyle tu mieszkasz i nie wiesz
Wychylamy się, faktycznie! Siedzimy pod tabliczką pokazującą poziom wody podczas powodzi. Zbieramy się i idziemy dalej. Nasze zwiedzanie zostaje zdeterminowane szukaniem toalety. Ustalamy, że wrócimy na zamek o wschodzie słońca i tam zjemy śniadanie. Po drodze wchodzimy do sklepu gdzie komponuje się zapachy. Poruszamy się jak słonie w składzie porcelany, bojąc się cokolwiek strącić plecakami. Właściciel opowiada nam o budowaniu zapachu i macha przed nami różnymi korkami od buteleczek. Przypomina magika, a to, co powstaje trochę jest jak czary, bo zapachy łączą się i faktycznie powstaje coś nowego i niesamowitego! Przypomina mi się książka „Pachnidło”…
Błąkamy się po uliczkach szukając jakichś krzaków czy czegokolwiek. Jak na złość nic nie ma. Schodzimy między kamieniczkami, a ja w trampkach ślizgam się na wytartej kostce, ledwo wracam do pionu, łapię się barierki, która okazuje się być oderwana i tylko nałożona na słupek, więc spada mi na nogę. Tego już nie wytrzymujemy, siadamy tam gdzie stoimy i płaczemy ze śmiechu. Podchodzi do nas jakiś facet w czarnej koszulce, taki motocyklista, i pyta czy wszystko w porządku.
– Tak, nie jesteśmy pijane, tylko bardzo potrzebujemy do toalety, a szukamy jej już dobre pół godziny.
– To nie łatwiej wejść do baru, na przykład tu?
I pokazuje wejście tuż obok nas. „Kurcze, no może i łatwiej, ale nie mamy na to pieniędzy za bardzo…” Potrzeba jednak wygrywa poddajemy się i idziemy do toalety. Szukam 20 koron, ale co chwilę wydobywam tylko euro. W końcu rezygnuję i płacę w euro, nie mogąc przeboleć, że w koronach to marne grosze są…
– Ileś Ty jej zapłaciła na złotówki? – pyta Inga.
– 8 zł
– A ile mogłaś zapłacić?
-1,4 zł
– Co?!
– No, co ja Ci poradzę?
Czekam w kolejce, podchodzi ten sam motocyklista, co nas chciał zbierać z ziemi.
– Skąd jesteście?
– Z Polski, jedziemy z Francji i wracamy do domu
– My z Rosji, przyjechaliśmy na festiwal, a teraz po prostu siedzimy i pijemy.
Rozglądam się po barze. Na ścianie wisi siekiera i piła, nie ma tynków tylko surowa cegła, pomieszczenie jest słabo oświetlone. No naprawdę, przeuroczo. W toalecie szukam koron, wychodzę i wręczam Indze.
– Jak chcesz idź i powiedz, że jedziemy do Niemiec i potrzebujemy euro, a znalazłyśmy korony.
Wymieniła. Barmanka zadowolona nie była, ale nie miała wyjścia, musiała wymienić. Wychodzimy i słyszymy:
– Spieszycie się?
To znajomi Rosjanie.
– Nie.
– To może siądziecie na piwo.
– Nie lubimy piwa.
– To może sok?
– Niee, musimy iść.
– Chociaż wodę?
– Naprawdę musimy iść.
Na odchodne zauważam ogromne mięso stojące na środku stołu. A mogłyśmy pić piwo i wgryzać się w udko kurczaka, idealnie komponując się z wystrojem knajpy… W planie było całonocne zwiedzanie Pragi, ale powoli nie dajemy rady, więc myślimy o noclegu. Jednak przede wszystkim idziemy zobaczyć gdzie jest metro, żeby móc się wydostać następnego dnia. W całej Pradze jest jedna wielka impreza, trudno się dziwić jest sobota wieczór. Z ostrożności omijamy pijane grupki ludzi. Po drodze idę i marudzę:
– Kuurcze, zaprosiłby nas ktoś gdzieś.
– Przecież Cię zapraszali Rosjanie, co marudzisz? – śmieje się Inga.
Znajdujemy stację, ogarniamy linie metra i stację gdzie mamy wysiąść, ale nigdzie nie ma cennika. Musimy do niego zejść na dół do kas. Przed nami jakieś 30 stopni, co nas trochę podłamuje, ale dzielnie schodzimy. Mamy 100 koron, musi starczyć na bilety i poranną kawę. Stajemy przy kasie i szukamy cen biletów, starczy nam funduszy, ale nie wiem czy kupić pół godzinne czy godzinne. I właśnie w tym momencie rzuca się na nas grupa 10 mężczyzn, tak gdzieś koło pięćdziesiątki. To Niemcy. Przyparli nas do tablicy mierząc w nas swoimi biletami.
– Weźcie nasze bilety!
– Słucham?
– No weźcie bilety! Wy ich potrzebujecie, my nie.
– No, ale jak to?
– Po prostu weźcie.
I zniecierpliwieni wciskają nam bilety w ręce.
– Ale dlaczego?
– Jak powiecie dziękuję, to wystarczy.
– Dziękuję?
Cała akcja trwała może z 10 sekund. Zniknęli tak szybko jak się pojawili. Ogólnie jestem gadułą i rzadko brakuje mi słów, ale to był właśnie jeden z tych momentów. Przez następną godzinę chodziłyśmy, a potem siedziałyśmy jedząc w kompletnej ciszy. Nie miałyśmy pomysłów na komentarz, no po prostu nic nie przychodziło do głowy. Nawet nie zdążyłyśmy zaapelować do Szefa, że przydałyby się bilety, a nie wiemy, co kupić. Jeszcze zanim o tym pomyślałyśmy bilety miałyśmy już w ręce! Siedziałyśmy obok jakiegoś rynku jedząc parówki i po prostu patrząc przed siebie. Ludzie dziwnie obcinali nas wzrokiem, ale mało nas to obchodziło. Po jakimś czasie jedyne na co było mnie stać to:
– Wiesz co Inga… Chyba jestem szczęśliwa. Tak naprawdę szczęśliwa…
– Ja też.
Zbieramy się. Podchodzi do nas dwóch młodych chłopaków, trochę wstawionych. Zagadują pytając, gdzie jest rzeka. Dość dziwne pytanie, ale pokazuję stronę. Rozmawiamy chwilę. Okazuje się, że byli we Wrocławiu i najbardziej pamiętają …Nynka i genialny kebab z frytkami. Są tak zachwyceni, że upierają się, że pokażą nam zdjęcie w telefonie pokazując przy okazji milion innych. Mimo, że są pijani nie wyglądają na szkodliwych. Jeden jest wyjątkowo śmiały:
– Ja się z Tobą ożenię! Z Tobą też bym się ożenił, ale wybacz, za wysoka jesteś (pokazując na Ingę)
To Ci osobliwy gentelman… Szukamy miejsca do spania. W centrum Pragi ciężko powiedzieć, co mogłoby nam pasować. Chcemy rozłożyć namiot, chociaż noc jest na tyle ciepła i mamy tak mało godzin snu przed sobą, że w sumie nie jest nam on potrzebny. W końcu znajdujemy plac zabaw pod mostem. Miejscówka jest genialna, bo nikt nas tam nie widzi (jest nieoświetlony), ale my widzimy wszystko naokoło. I też droga wejścia jest tylko jedna, więc zagrożenie może przyjść tylko z jednej strony. W ten sposób lądujemy pod mostem, ale jakim mostem! 😀
POPRZEDNI ODCINEK…. …..KONTYNUACJA ZA TYDZIEŃ
Natalia Junik / vijolet.blogspot.com