Ja pana za tę dosłowność moją w tej chwili przepraszam, ale wolę, aby to było jasne od początku naszej rozmowy. Tak będzie uczciwiej. Bo widzi pan ja mężczyzn nie lubię. I boję się ich bardziej niż pająków – dodaje z uśmiechem. Gdy nie będzie się pan nachylał zbytnio nad stolikiem, to te dwa metry oddalenia mi wystarczą.
Ważne, że gdy pan zaciśnie pięści to ja…, to ja zdążę uciec lub chociaż zakryć twarz dłońmi. Uderzył pan kiedyś kobietę? Może dokładniej. Uderzył pan kiedyś pięścią w twarz kobietę? Tak, że jej głowa jak piłka odbiła się od kuchennego blatu, a potem o centymetry minęła narożnik stołu? I gdy ona leżała oniemiała i zamroczona na podłodze, to wsunął pan ręce do kieszeni i sobie spokojnie wyszedł?
Mój ojciec tak uczynił. W kuchni domu, w którym się wychowałam. A w zasadzie, w którym wychowała mnie moja matka. Miałam wtedy jedenaście lat, mój brat miał sześć. Pewnego wieczoru zeszłam po schodach z mojego pokoju. Bo on znowu wrzeszczał na mamę. Wiedziałam, że przestanie, gdy mnie zobaczy. On zawsze przestawał, gdy ja lub mój brat byliśmy blisko. Ale tamtego wieczoru schodziłam chyba za wolno. Gdy stanęłam w drzwiach kuchni zobaczyłam, jak mój ojciec wali pięścią w twarz moją matkę. A potem mama upadła i jej włosy rozsypały się na podłodze. I ja wtedy zachowałam się jak ostatni tchórz. Na kolanach wróciłam do swojego pokoju, schowałam się pod kołdrą, płakałam i bardzo chciałam umrzeć. Ze wstydu za mojego ojca…
Kochałam go. Wtedy, w progu tej kuchni, tuż przed tym ciosem, ciągle go kochałam. Następnego dnia rano już chyba nie. Wtedy tego nie wiedziałam. Byłam za mała, aby zastanawiać się na miłością do rodziców. I jakoś ją rozdzielać na matkę lub ojca. Ale kilka lat później zrozumiałam, że mój własny ojciec w tej kuchni tak naprawdę uderzył pięścią mnie. Prosto w twarz. I nagle zrozumiałam, że mama miała rację uciekając od niego. Trzy lata uciekała. Przed jego patologiczną zaborczością, przed jego prymitywnym pojęciem małżeństwa, przed jego pomieszaniem zmysłów z zazdrości. Wie pan, że mój ojciec mi, jedenastoletniej dziewczynce, opowiadał, że „on kocha mamę, ale jakby co, to on mamę w sądzie wykończy”? Mi, jego jedenastoletniemu dziecku! Ja wtedy nie wiedziałam nawet dokładnie co to znaczy „sąd” i co to znaczy „wykończyć”. A za to słuchanie w milczeniu jego bredni kupował mi zabawki i pozwalał zasypiać przy komputerze, „bo u mamusi tego ci nie wolno”. I żeby to było dla pana jasne. Ja nie pochodzę, z żadnej patologicznej rodziny. Moja mama jest nauczycielką. Najmądrzejszą jaką znam. Mój ojciec był wówczas urzędnikiem w ministerstwie. To nie jest wyreżyserowana, telewizyjna opowieść Drzyzgi o jakimś patologicznym alkoholiku, który zdzielił pięścią w twarz swoją skacowaną małżonkę w kuchni jakiejś meliny pełnej butelek i resztek po zakąskach, bo „zupa była przesolona”. To jest po stokroć gorzej.
Ale jedno muszę mu niestety przyznać. Był niezwykle konsekwentny.
c.d.n.
Janusz L. Wiśniewski
https://www.facebook.com/janusz.leon.wisniewski
Komentarze 1