Słowa są zawsze wtórne, wobec tego, co przeżywamy, czujemy czy myślimy. Bardzo często wyprzedzają je gesty i czyny mające zaświadczyć o ich szczerości. Gdy słowa dotyczą miłości, rzecz staje się jeszcze bardziej złożona, bo częstokroć są nie dość pojemne i fragmentaryczne.
Jubileuszowy koncert „Miłość niejedno ma imię” był – jak zawsze – wielkim uczuciowym kołysaniem. Magdalena Halikowska – dynamiczna i wytrwała organizatorka wydarzenia, które już nie tylko wpisało się w kalendarz kulturalny Ząbkowic Śląskich i poniekąd Kłodzka – jak co roku skrzykuje na ząbkowicką scenę utalentowanych młodych ludzi. Wszystko dzieje się na „spontonie” (jak to się mawia w żargonie twórców kultury) i być może właśnie dzięki temu naturalność wygrywa z reżyserowaniem.
-
…Każde jest piękne
Nie było piosenki, która by mnie nie urzekła, nie wciągnęła w jakieś skojarzenia i emocjonalne wibracje. Łączy je pewna – może nie zapisana wprost – fraza. To utwory niesione nutką przywiązania do miejsca na ziemi, jakim jest rodzinne miasto czy może szerzej ojczysty kraj.
O tym śpiewali – w bardzo różnym melodycznym usposobieniu – młodzi wokaliści. Zupełnie różne były melodyczne usposobienia piosenek. Jeszcze bardziej zróżnicowane były poetyckie okolice i okoliczności śpiewanych słów. W naturalny sposób inne wokalne czy instrumentalne komponenty towarzyszyły tym trzem występom.
Mateusz Wilman wykonał z zaczepną iskrą wokalną „Tyle słońca w całym mieście” przekonując niejako słuchaczy, że naprawdę nad twoim i moim miastem – nad naszym miastem – może zaświecić słońce. Trzeba tylko unieść wzrok i pozwolić wyobraźni sięgać ponad przeciętność, nijakość czy bylejakość, których tak wiele jest wciąż wokół nas.
Alicja Pająk i Małgorzata Jaworska genialnie zharmonizowanymi głosami i poruszanymi przez siebie strunami gitar narysowały poruszający obraz. „Miasto” to utwór znany z jakże mocnego dzieła kinematografii poświęconego Warszawie z 1944 roku i jakże zaskakująco aktualny, choć mamy rok 2024. Czyżby historia nadal warta była refleksji? Tak, skoro usłyszeliśmy jej format zaktualizowany i nasyconymi emocjonalnie głosami obu wokalistek.
Anita Zapała wzruszająco mocnym i głębokim tembrem dotknęła niezwykle wrażliwych strun. Piosenka „Powrócisz tu…” z niezmiennie ponadczasowy i uniwersalnym przesłaniem wciąż jest subtelnie kreślonym pytaniem o odniesienie do tego, co nazywamy rodzinnym gniazdem, ojczyzną. To są wartości wciąż żywe, choć zdaje się niektórym, że już przebrzmiałe. Patriotyzm to przecież jest jedno z imion miłości.
Posłuchajcie…
-
…Ma temperaturę, smak, zapach i barwę
Miłość – temat od zawsze niekończących się refleksji. Jej definiowanie przez filozofów nastręcza czasem wielu problemów. Znacznie łatwiej jest przyjmować opisy natury poetyckiej.
Agata Woźniczka w piosenkach „Dla ciebie jestem sobą” oraz „Jesteś lekiem na cale zło” ofiarowała publiczności dwa rodzaje wspomnianego już wyżej ciepła. Pierwsze bardziej liryczne, drugie jakby nieco zaczepne, lecz oba promieniujące tym, co może przenikać człowieka spragnionego wyłącznej miłości. Dwoje ludzi kochających się nie staje się przez łączącą ich relację aniołami. Nie przestają w nich buzować trudne charaktery i inne przeróżne „kanciastości”. A jednak jest im wzajemnie ze sobą dobrze, jak z nikim innym.
Julia Krawczyk śpiewając utwory „Zabierz tę miłość” oraz „Sen we śnie” przesuwała wyobraźnię słuchaczy w inną sferę spajającą dwoje kochających się ludzi. Miłość, jeśli jest doznaniem, doświadczeniem, przeżywaniem pełnowymiarowym, nie jest tylko łagodnością i ukojeniem. Jest także niepokojem, może jakimś pierwiastkiem rezygnacji, może nawet odmowy?
Głosy obu młodych artystek niewątpliwie obdarzonych talentem wokalnym i darem ekspresji są różne. Nie tylko przez naturalne cechy, jakimi dysponują, ale – jak mniemam – również przez indywidualne postrzeganie przesłań, jakie niosły wykonywane przez nie piosenki.
Posłuchajcie…
-
…Bywa wspomnieniem, jest wybaczaniem, pozostanie tęsknotą
Kochanie…, kochana…, kochany…, kochane… Miłość jest zawsze odniesieniem do drugiej osoby. Nie tylko stosunkiem do innego człowieka – na przykład tolerancją. Nie tylko relacją czy wzajemną więzią – na przykład czymś, co wprawdzie może trwale łączyć, lecz nie czyni jedności. Jest właśnie odniesieniem – świadomym, dobrowolnym oddaniem się drugiej istocie, do której zwracając się z miłością, mówi się „Kochanie…”.
Życie na co dzień toczy się tak, że miłość bywa wspomnieniem, gdy kochanej osoby nie ma obok (cokolwiek to znaczy…). Codzienność to także najtrudniejsza z trudnych umiejętność, w zasadzie dar wyrażający najintensywniej miłość – to wybaczanie. I wreszcie znane każdej i każdemu, kto kocha, doświadczenie niedostatku obecności kochanej osoby – czyli wyczekiwanie jej obecności…, czyli tęsknota.
Katarzyna Woźnicka śpiewając „Małe tęsknoty” i „Słucham cię w radio co tydzień” nie tylko siłą i barwą swojego głosu wrysowywała w wyobraźnię słuchających świadomość, że miłość jest zawsze ponad wszelkimi odległościami. Nie od dzisiaj słucham każdej jej piosenki, bo dysponuje nie tylko wyrazistym wokalem, ale także jej dykcja pozwala słyszeć nie tylko słowa, ale i to, co jest pomiędzy nimi, i co tworzą one wszystkie łącznie.
Alicja Pająk i Małgorzata Jaworska wystąpiły ze znanym bardzo utworem „Moja i twoja nadzieja” – wywołującym u wielu skojarzenie z chwilami, gdy kataklizm zdawał się być silniejszy od ludzi. Zaznaczyły, łącząc efekt strun głosowych i strun instrumentów w harmoniczną jedność, jak istotne jest dla ludzi poczucie wspólnoty. Ta jedność sprawiać może, że to, co jest na pierwszy rzut oka niemożliwe, staje się realne.
Martyna Malinowska w utworze „Byłam różą” oraz w słynnej i wiecznie pięknej piosence „Miłość ci wszystko wybaczy” (tu akompaniament Bartosza Pajdaka) nie tylko wykazała się wokalną umiejętnością przestrajania się i słuchaczy na różne melodyczne fale. Wykonała kompozycje diametralnie różne także w sferze przesłań obu piosenek. Było, jednakże coś wspólnego w nich – to zwrócenie się ku temu, co… było i tym samym wywołanie w każdej wrażliwszej wyobraźni słuchacza pytania o to, co… będzie. Czyż można trafniej opowiedzieć o tym, co, gdy raz ludzi złączy, już nigdy nie rozdzieli?
Posłuchajcie…
-
…Zaczyna się w duszy, prowadzi przez spotkanie i jest ponad wszystko
Nie ma epoki i miejsca, gdzie o miłości, o tym, że kocham kogoś, o tym, że ktoś kocha mnie – nie byłoby mowy, nie powstawałyby dzieła ludzkiej wyobraźni, nie szukano by gestów, form i znaków, aby ją proklamować.
Zanim jest wypowiedziana słowami rozwija się w duszy człowieka, w niezbadanych sferach wnętrza kreowanego uczuciami i myślami. Gdy staje się doświadczeniem i przeżyciem wiedzie przez spotkanie, czyli przez przestrzeń wspólnoty, do której dojrzewa się nieustannie. I wreszcie stanowi o wszystkim, czym człowiek żyje, co go tworzy jako osobę. To jest właśnie miłość będąca w istocie osnową całego życia człowieka od pierwszych nanosekund istnienia – gdy jeszcze sam o tym nie wie. Przez ostatnie spojrzenie i ostatni oddech – gdy już wie, że miłość była początkiem i jest niekończącym się celem. Jak o tym wszystkim opowiedzieć? Można… zaśpiewać, jak uczyniono to w trakcie jubileuszowego – dziesiątego – koncertu „Miłość niejedno ma imię”.
Kalina Halikowska z naturalnym dla jej wieku wokalnym wdziękiem – chwilami nawet zaskakującą głębią barwy głosu – wyśpiewała to, jak sobie miłość wyobraża każda dziewczyna. Zapewne każdy chłopiec także. Nawet jak się z tym skrywają, jak to gdzieś chowają po pamiętnikach czy innych współczesnych formach wyrazu, przeczuwają, iż kochać i być kochanym to szczęście. Oby nikt nigdy nie przestawał tak postrzegać miłości, jak to ukazuje utwór „Wymyśliłam cię”.
Katarzyna Woźnicka, posługując się intensywnie brzmiącym wokalem, jakby chciała nieco przewrotnie przypomnieć światu, że miłość nie jest posiadaniem, dysponowaniem, a człowiek kochany nie jest czyjąś własnością. „Nie wierz mi, nie ufaj mi” to piosenka, w której pobrzmiewa przesłanie, że słowo „kocham” trzeba rzeźbić, że rzeczywistość określana słowem „miłość” wymaga pielęgnowania. I nigdy nie jest czymś zamkniętym, jeśli ma trwać i rozwijać się.
Anna Barwiołek śpiewnym szeptem, z niesamowitą dozą tkliwością, z niespotykanym często doskonale zgranym przekazem słów i gestów dłoni i mimiki wykonała „List do matki”. Kto zna oryginał tego utworu w wykonaniu sławnej Violetty Villas, wie, iż nie da się powtórzyć pierwowzoru. Można jednak – i to się stało nadzwyczajnym w moim odbiorze akcentem – nadać słowom ubranym w piosenkę nowe istnienie. Jeszcze słyszę tę kompozycję i jakby naprzemiennie przez pamięć słuchu przepływają splecione wokale obu wykonań. Jestem pod przemożnym wrażeniem i dziękuję najmocniej za ten właśnie śpiew.
Posłuchajcie…
Video, foto, relacja: Krzysztof Kotowicz