Za nami kolejne wydarzenie w ramach projektu pn. „Henryków 2020 – 750. lat pierwszego zdania w języku polskim” realizowanego ze środków pozostających w dyspozycji Dyrektora Narodowego Centrum Kultury w ramach programu „Kultura – Interwencje 2020”.
Występ Czesława Mozila, jednego z najpopularniejszych współczesnych artystów miał miejsce w minioną niedzielę w Ziębickim Centrum Kultury. Był połączeniem monodramu, stand-upu i koncertu. Mozil, podobnie jak nie tak dawno Katarzyna Nosowska, zabrał nas w podróż w głąb siebie, swoich słabości i przywar. Było to przeżycie czasami wręcz ekstremalne, ale Ziębice nie chodzą na skróty, więc tę niełatwą drogę pokonaliśmy z radością…
Tych z Państwa, którzy nie mogli uczestniczyć w tym wydarzeniu zachęcamy do lektury krótkiej relacji jednego z widzów, który podzielił się z nami swoimi odczuciami…
Zasiadam wygodnie w fotelu mając za sobą leniwą niedzielę. Za chwilę na scenie wystąpi artysta, muzyk, kompozytor. Oczekiwania są duże, bo Mozil to gwiazda, osobliwa twarz telewizji. Zapowiedź konferansjera, pierwsze takty, opada kurtyna, niewidzialna zasłona, za którą czułem się bezpieczny. Wybierając weekendową rozrywkę trzeba być uważnym, a może inaczej. Trzeba być rozważnym. Szczególnie, kiedy człowiek wybiera się na stand-up, a dodatkowo prowadzi go podwójny emigrant. Sama myśl o tym przyprawia o zawrót głowy. Ale czy słusznie?
Czesław Mozil na scenie dzieli się swoim życiem. Wraca wspomnieniami do dzieciństwa, tego okresu, gdzie wszystko jest proste. Wtedy „bycie” sprowadza się do zaledwie kilku zasad, a co ważniejsze do braku oceny. Wczesne lata życia artysty przebiegały dość sielsko. Czas spędzony z przyjaciółmi, wspólna gra w piłkę na duńskim podwórku. Jak przystało na Danię, młodego Czesia otaczają ludzie o odmiennym kolorze skóry, wyznaniu czy imionach. W nieskażonych dziecięcych umysłach Czesio jest Czesiem, Muhammed Muhammedem, a Hans Hansem.
Czas „zabawy” nie trwa długo, do świadomości dobija się dorosłość. Ta obwarowana bagażem doświadczeń, wystawia nas na próbę. Wciąż zastanawiam się, co sprawia, że niektórym udaje się przetrwać. Inni zaś zatracają się bez reszty. Czy jesteśmy źli? Czy potrafimy być miłosierni? Najważniejsze pytanie nasuwa się samo: kim w ogóle jesteśmy?
Spotkanie z Mozilem to spektakl dla widzów, którzy potrafią się zdystansować. Nie od artysty, ale od samych siebie. To próba udźwignięcia wszystkich narodowych przywar obserwowanych od lat, skondensowanych w półtoragodzinnym występie. Sporo, ale można przypuszczać, że chyba przywykliśmy.
Bycie emigrantem to coś więcej niż mierzenie się z własnymi emocjami. To wyzwanie o wiele większe, niż opuszczenie najbliższych i budowanie życia w obcym miejscu. A już na pewno ciężko jest być emigrantem w Polsce. Przylega do ciebie łatka zdrajcy. Piętno naszych czasów. Skutek uboczny podziału na „nas” i „obcych”. Jednak w hierarchii potępionych ledwie gonisz peleton. Prawdziwa czołówka jest dla ciebie zbyt odległa. Szczytowe miejsca okupują imigranci (zwani czasem terrorystami), wszelkiej maści lewacy, na ideologii LGBT kończąc. Konkurencja niezwykle trudna i stale powiększająca swoje szeregi. Zwykły emigrant nie ma szans na zaistnienie w tym towarzystwie.
Brzmi jak gorzki żart, jak zwariowana puenta wypowiedziana przez wariata. To przecież nie jest kraj, w którym żyjemy. Zgłaszam sprzeciw, taki wewnętrzny. Zamieram. Czuję, jak publiczność bierze głęboki wdech, zagląda w głąb siebie. Przez jedną, ledwie zauważalną sekundę zapada cisza. Słyszę szmer ludzkiej obecności, słyszę głosy wszystkich na sali. To chwila refleksji, odkrycia smutnej prawdy.
Nie jesteśmy prostolinijni, o nie… Człowiek z natury jest złożony. Mamy też drugą stronę medalu. Naszą największą bronią w walce z wszelkiej maści absurdami narodowymi jest śmiech. Dobrze zbudowany żart, pełna ironii sytuacja. Czesław Mozil obnażył nas jako naród. Sprawił, że poczuliśmy się nadzy, nieporadni, pokraczni. Zburzył usystematyzowany przez medialny szum sposób grupowego myślenia. Rozbił bańkę bezpieczeństwa.
Czy było warto w niedzielny wieczór poświęcić na to czas? Odpowiem pytaniem na pytanie. A czy warto wciąż tkwić w strefie komfortu? Z tego spotkania wynoszę inny obraz świata. Nie zmienimy wszystkich, nie przekierujemy myślenia grupowego na inne tory.
Nikt nie chce słuchać przemądrzałych profesorów, specjalistów z zakresu psychologii. W walce o uwagę trzeba zmienić sposób dotarcia do widza. Czesławowi się udało. Sięgnął po dawno zapomniany oręż – po dowcip. Na swój sposób czuję się uratowany. Żyję w kraju, który miewa gorsze dni, a czasem tygodnie. Mijam ludzi, którzy kurczowo trzymają się swojej strefy komfortu, płacąc za to niewyobrażalną cenę. Żeby wygnać strach, trzeba umieć się śmiać. Szczytem jest umiejętność śmiania się z samego siebie. Czesław pokazał nam, że tak można i trzeba.