Tymczasem nieznajomy wypełnił sobą już całą przestrzeń pokoju i stał się niemal przeźroczysty. Staruszka przyciśnięta do ściany jak karp wigilijny w ciasnej foliowej torbie powoli traciła dech, machinalnie rozdziawiając bezbronne, bo bezzębne usta. We wnętrzu nieznajomego pojawiły się całe roje gwiazd i galaktyki, które pulsowały wirując.
Część I „Wizyta”
Stara Kobieta stoi przed lustrem. We wnętrzu magicznej szyby odbija się szaro ubrana postać z bladą twarzą gęsto porytą zmarszczkami. Na ustach pojawia się delikatny uśmiech, wyraźnie zmieszany z niesmakiem. Nadmiernie jasne, a właściwie płowe oczy zdają się nawet lekko dziwić bacznie obserwowanej postaci.
– To ja? Dziwne… Jeszcze wczoraj, jakby mniej było tych bruzd – szepnęła i drżącą dłonią przesłoniła oczy.
Po chwili zaczęła przesuwać dłoń w dół odsłaniając całkiem inną i zdecydowanie młodszą twarz.
– Tak, to – ja.
Po tych słowach wypowiedzianych najwyraźniej do siebie, uśmiechnęła się szeroko i właśnie wtedy w lustrze spostrzegła kogoś jeszcze, kto wyłaniał się coraz wyraźniej z ciemnego wnętrza pokoju.
– To ty ? Tadeusz?
Przypuszczam, że rozpoznała w postaci, która już stała tuż za nią, kogoś niegdyś dobrze znajomego. Po chwili jednak, jakby niepewna swoich słów, a tym bardziej myśli, dodała:
– O ile pamięć mnie nie myli, masz na imię – Tadeusz?
Postać w lustrze uśmiechnęła się dobrodusznie i odrzekła.
– Nie.
Stara Kobieta już chciała zadać pytanie, które zapewne zabrzmiałoby – to jak
masz na imię lub – kim jesteś, ale zanim zdążyła otworzyć usta, postać stojąca tuż za nią odrzekła:
– Nie znasz mnie. Jestem tym kim jestem. Przechodziłem tędy. Słyszałem jak rozmawiasz z lustrem i wszedłem. Czułem twoją samotność na korytarzu.
– To samotność się czuje?
– Tak. Wiekową samotność się czuje – odpowiedziała postać.
– To nie zamknęłam drzwi? – jakby zmieniając temat rozmowy, może z zażenowania wytknięciem wieku, a może z powodu okoliczności, które mu towarzyszą – powiedziała Stara Kobieta z nieukrywanym zdziwieniem w głosie.
– A zresztą od dawna już ich nie otwieram – nikomu.
No, jeszcze jakiś czas temu wyczekiwałam pod nimi na listonosza. Każdy dźwięk kroków na klatce schodowej przyciągał moją uwagę. Doszło do tego, że postawiłam tam stołeczek i kiedy miałam już dość stania, siadałam i czekałam, czekałam, czekałam…
Do niedawna przychodziła też sąsiadka, taka blondyna – tleniona w średnim wieku. Robiła mi zakupy. Przynosiła też czasem coś gotowego do zjedzenia, rosół czy krupnik. Dobra była, choć na mój gust dość wścibska. Chciała posprzątać mieszkanie, zmienić pościel, ale ja przecież sobie radzę i zresztą nie lubię, żeby mi obcy panoszyli się po pokojach. Jeszcze co zniknie lub się zawieruszy, a ja przecież nie chcę do nikogo i o nic mieć pretensji.
Kiedy to powiedziała, uniosła nieśmiało oczy i z niejakim rozrzewnieniem spojrzała po raz pierwszy prosto w twarz nieznajomemu. Ten patrzył na nią z lekkim, pełnym sympatii uśmiechem. W jego oczach nieokreślonego koloru, wyczuwało się przepastną głębię, ale i chłód. Jednak nie taki, który potrafi zmrozić, ale kojący, jak wilgotny powiew bijący ze studni w upalny dzień, gdy lustro wody poruszone upadłym ziarnem piasku z okalającej ją cembrowiny lub kroplą wody z zawieszonego nad studnią wiadra, rozfaluje się rozchodniki kręgami.
– Nie zaglądaj do studni – wycedziła przez niedomknięte zdziwionym zamyśleniem usta Stara Kobieta.
I tu spotkała się z podobną reakcją nieznajomego. Jego oczy zdały się po raz pierwszy zaskoczone i ciekawe.
– Tak mama mówiła, kiedy byłam dzieckiem – z uśmiechem wyjaśniła Stara Kobieta.
– Choć właściwie wtedy nie wiedziałam – dlaczego.
– Ach tak – odrzekł nieznajomy i obróciwszy się płynnie na pięcie poszedł do stołowego pokoju.
Stara kobieta, podpierając się laską, podreptała za nim. Kiedy weszła, nieznajomy siedział już na krześle przy stole i patrzył na leżący tam, mocno już wyświechtany album ze zdjęciami. Staruszka usiadła na krześle znajdującym się po przeciwnej stronie stołu. I ona spojrzała na album. Po chwili, bez pytania powiedziała:
– Oglądam go czasem, żeby nie zapomnieć.
Nie rozwinęła tematu, więc nie wiadomo było, czego nie chciała zapomnieć lub o czym pamiętać. Nieznajomy ze zrozumieniem potakująco i kilkakrotnie kiwnął głową, a jego długie pokręcone loki, jak sprężynki, drgały jeszcze przez chwilę. W tym samym czasie przez uchylone okno wpadł podmuch wiatru z zapachem bzów i otworzył najpierw album, a później szybko, jakby wirtuoz jakiś, pozornie bezładnie i bez wysiłku, przekartkował go do połowy.
– Kim jest ta postać na zdjęciu? – zapytał nieznajomy, kładąc na nim palec.
– To…? Tadeusz? – jakby nie do końca pewna odpowiedzi, odrzekła Stara Kobieta.
– Pamięć nie tylko jest cechą umysłu – powiedział po chwili, pozornie bez związku nieznajomy.
– Ona posiada także wymiar rzeczywisty, materialny i duchowy. Pamięć jest ponadczasowa, znaczona obrotem planet i źródło swoje ma w samym centrum Absolutu.
Stara kobieta niewiele jednak zrozumiała i pewnie z tego powodu nieznajomy postanowił odsłonić jej rąbek tajemnicy tego, co bez przesady można by nazwać cudem niepamięci, zwłaszcza iż wiedział doskonale, że wiedza ta nie zagości i tak na długo w jej umyśle.
– To krzesło, na którym siedzę, zrobione przez człowieka, też ma pamięć swojej formy. Służy do siedzenia i nie zmienia swego kształtu, tak samo jak i stół. Te przedmioty można pozbawić zakodowanej w nich pamięci jedynie niszcząc je. Tylko istoty tak zmienne i nietrwałe, określane mianem żywych, posiadają krnąbrną pamięć o zmiennej amplitudzie… i nietrwałą. Nie martw się więc niedoskonałością swej umysłowej pamięci. Podobno człowiek należy do stworzeń wyższego rzędu. Jest w stanie tworzyć krzesła, stoły, domy. Zatem utrata pamięci jest niejako, przyznam – uciążliwym w pewnym stopniu, ale wyróżnikiem.
– A może tylko piętnem boskiego pokrewieństwa? – niespodziewanie wtrąciła Stara Kobieta.
Tym razem na twarzy nieznajomego, po raz pierwszy brwi uniosły się ku górze i na dotąd spokojnym i dobrodusznym obliczu pojawiło się zasępienie pomieszane z wyraźnym zdziwieniem.
– Chyba nie doceniłem stanu twego umysłu. Teraz już wiem dlaczego siedzisz tu sama i zewsząd owiewa cię stagnacja i próżnia. Jesteś niepogodzona. Twój umysł wciąż żywy analizuje każde zjawisko, jakie cię – omija, nie zauważając nawet twej zbabczałej i skarlałej postaci. Ciało twoje już jest tak słabe i niemal rozpuszczone w powietrzu, że trwa jedynie w niepokornej wyobraźni, jak opar zgniłego powietrza. Gdybym wziął cię na ręce, czego już nie uczynię, nawet nie odczułbym twego ciężaru. Ty już od dawna śpisz, ale sny przepływające przez twą świadomość wciąż poddajesz refleksji i ocenie.
To powiedziawszy, nieznajomy wstał i wtedy wydał się Starej Kobiecie potężnym człowiekiem wypełniającym powoli bez mała całą przestrzeń stołowego pokoju. Wszystkie meble wraz ze stołem i krzesłami przesunęły się pod ścianę i niemal, że wcisnęły w drzwi starej garderobianej szafy, które aż trzeszczały pod naporem tej niewiarygodnej siły odśrodkowej. Stara Kobieta zaczęła rozumieć, sama wciśnięta do łóżka, zjawisko rozszerzającego się Wszechświata, o którym jacyś przechodzący korytarzem niedawno z pasją dyskutowali. Już wiedziała, że to rozszerzanie jest wprost proporcjonalne do stanu świadomości. Bez tego świat nadal byłby płaskim dyskiem podpartym przez żółwie…
Tymczasem nieznajomy wypełnił sobą już całą przestrzeń pokoju i stał się niemal przeźroczysty. Staruszka przyciśnięta do ściany jak karp wigilijny w ciasnej foliowej torbie powoli traciła dech, machinalnie rozdziawiając bezbronne, bo bezzębne usta. We wnętrzu nieznajomego pojawiły się całe roje gwiazd i galaktyki, które pulsowały wirując. Od czasu do czasu i coraz częściej dochodziło tam do iskrzenia, a smugi piorunów przeskakiwały to tu to tam pomiędzy jarzącymi się płomykami. Kiedy wydawało się już, że nie ma ratunku, nagle balon zaczął się zmniejszać, znajdując ujście w otworze okiennym. Utkwił jednak, a część jego pozostająca w pokoju znów się rozrastała i z pewnością wypełniłaby ponownie wnętrze zgniatając tym razem wszystko, co znajdowało się w środku. Stara Kobieta, niewiele myśląc, drżącą ręką namacała agrafkę wpiętą w kołnierz szarego swetra. Ostatkiem sił odpięła ją i przyłożyła ostry jej koniec do rozpulchnionego i wciąż napierającego ciała nieznajomego.
Nagle napór ustał. Z rozerwanej powłoki, przypominającej wypełniony niesamowitościami balon, z głośnym furkotem, w sposób niekontrolowany, wypłynęła struga powietrza lub gazu, miotając wszystkim, co było w pokoju. Fruwały meble, dywan, stół, krzesła, nieszczęsna dwuskrzydłowa szafa, która mieściła w sobie tyle cudownych wspomnień i zszarzały niegdyś niebieski beret włóczkowy, co przed chwilą jeszcze tkwił po same uszy na głowie Starej Kobiety.
Długo to nie trwało, bo już po chwili balon Wszechświata z głośnym furkotem pędził gdzieś na oślep nad ulicą gnąc prawie do ziemi okoliczne drzewa i zrywając z ich najeżonych strachem koron całe tabuny liści. Nagle w oddaleniu, jak furia fajerwerków z głośnym hukiem rozsypały się planety i gwiazdy by ostatecznie zawisnąć, jak ongiś na nocnym niebie. Pejzaż niebieski uspokajał się i rozchmurzał, a rozsypane gwiazdki znów migotały, choć jeszcze jakby lekko dyndając zawieszone na długich niewidocznych nitkach.
Zauroczona tym widokiem Stara Kobieta, szepnęła jeszcze tylko:
– Przepiękna ta choinka. Takiej jeszcze nigdy na święta nie miałam.
Uśmiechnęła się i wyczerpana nadmiarem wrażeń natychmiast usnęła, a za oknem zaczął sypać śnieg. Może to nie był śnieg, a jedynie drobne jak pył odłamki gwiazd po wybuchu balonu, a może puch z anielskich skrzydeł…?
Szafa garderobiana, która po dramatycznym wydarzeniu stała znów, chociaż w zupełnie innym miejscu, nieprzytulona do ściany i w pozycji niezbyt do niej równoległej, skrzypiąc rozwarła drzwi, a te poruszyły skrzydlate dwa cienie na ścianie. Pewnie w pokoju podłoga nie była zbyt równa, dlatego się same rozwarły. Tak musiało być, bo belki stropu, zapewne pouginane, skrzypiały wraz z deskami klawiszującej podłogi.
Pamiętam, że kiedyś jakiś mężczyzna, kiedy wstawiono tu meble…, niewykluczone, że Tadeusz, podkładał pod jej frontowe nóżki całkiem spore zwitki kartonu.
Stara Kobieta spała. Kto wie, może śniła się jej garderobiana szafa, a może frywolni aniołowie, którzy w niej niegdyś zamieszkali?
Kiedy wydawało mi się, że skończyłem tę opowieść, podeszła do mnie kobieta, z wyglądu równie stara jak ta z opowiadania i powiedziała patrząc badawczo w moje oczy z lekkim uśmiechem:
– Ciekawa powieść. Taka z mojej bajki, z moich klimatów, mojej szafy.
Widzi pan – jestem bezpańską poetką, a pańska bohaterka może nawet jest moją siostrą, z którą rozdzielił nas kiedyś los.
Teraz ja z zainteresowaniem spojrzałem w jej ciemne i nieprzeniknione oczy.
Zrobiło mi się nawet jej żal….
Może właśnie z tego powodu powiedziałem, że moja Stara Kobieta zapewne z chęcią przysiądzie się do niej kiedyś na ławeczkę w parku.
Chętnie przysiądę się i ja, aby podsłuchać ich rozmowę, która zapewne się nawiąże. Łyczka z piersiówki też nie odmówię. A pewny jestem tego, że Stara Kobieta nosi buteleczkę z likierem w swojej czarnej, mocno już sfatygowanej torebce zamykanej na mały zatrzask, który jednak już nie trzyma należycie, wiec położona obok, najczęściej z rozdziawioną ze zdziwienia paszczą, chłonie każdą zasłyszaną informację od swojej pani – i pęcznieje.
Kiedyś wyrzuci z siebie całą zawartość, jaką zgromadziła w swoim wnętrzu przez lata, wraz z pierwszym szczeknięciem, jak mały wierny piesek, który wreszcie i niespodziewanie odkryje swoją naturę i płeć. A kiedy Stara Kobieta odjedzie już autobusem daleko poza widoczny horyzont, czy Bezpańska Poetka zaopiekuje się jej torebką…? Stara Kobieta pewnie nie chciałaby, żeby wierna przyjaciółka trafiła do schroniska dla skundlałych torebek. Ja ze swojej strony obiecuję, że naprawię kiedyś ten zatrzask, aby zbyt częstym szczekaniem nie naprzykrzała się Bezpańskiej Poetce.
c.d.n.
Krzysztof Abrahamowicz
Ikona: Krzysztof Abrahamowicz – „Za plecami” –