Stara Kobieta zauważyła, że obok niej stoi jakaś równie kobieca postać w średnim wieku. Ma długie, czarne, falujące włosy, a jasne oczy skrzą się odbitymi w źrenicach gwiazdami. Poczuła jakąś więź. Zupełnie nie wiedziała skąd się to wrażenie wzięło, ale było sympatyczne. Z czarnej torebki leżącej obok wyciągnęła małe lusterko i spojrzała w nie z zaciekawieniem. Nie wiem czego szukała, ale zdaje się, że jednocześnie zerkała na tę stojącą obok postać. Może – podobieństwa? Może tylko zapragnęła w tej chwili być do niej podobna, a może nawet kiedyś patrząc w lustro widziała identyczne rysy?
Część II „Przystanek”
Stara Kobieta otworzyła oczy. Zdziwiona zobaczyła nad sobą jakieś zadaszenie z na wpół przeźroczystego tworzywa. Obok na ciemnym niebie mrugały gwiazdy. Było ich mrowie i jak te, chyba z jej snu, kołysały się spokojnie. Leżała tak jeszcze chwilę, ale kiedy poczuła lekki chłodzik, który prześlizgiwał się po jej spierzchłej twarzy, zapragnęła wstać. Troszkę niepokoił ją fakt, że czuła się zupełnie już wyspana, a tu noc.
– Pewnie trzeba mi iść do toalety, mruknęła sama do siebie i swoim zwyczajem już miała się odwrócić na bok, aby powolutku wstać lecz dłoń puszczona na zwiady wzdłuż ciała nie wyczuła łóżka.
-To dziwne – pomyślała.
– Czyżbym spała na brzegu łóżka?
Z drugiej jednak strony lewa ręka również opadła zaraz za krawędzią tego twardego legowiska, na którym zdaje się zasnęła po emocjonujących wydarzeniach wczorajszego wieczoru. Przez chwilę znieruchomiała, bowiem dotarło do niej, że pamięta wydarzenia z przed snu.
Wygląda na to, iż zażywany kilka razy dziennie środek na pamięć, takie niewielkie ziołowe chyba tabletki, o których zresztą i tak systematycznie raczej zapominała, po latach – zadziałał.
Nie było rady, trzeba było się unieść tak jak leżała, na wznak, ale zesztywniałe kości i zwiotczałe mięśnie jakoś nie pozwalały jej na to. Ni stąd ni zowąd obok niej pojawili się dwaj chłopcy z jarzącymi się papierosami w ustach. Tak z wyglądu mieli jakieś siedem, osiem lat. Jeden chwycił staruszkę za obie ręce, drugi stojący z tyłu, obiema swoimi zaczął pchać. Niechętny i zleżały kręgosłup kobiety z wyraźnym trzaskiem i oporem uzyskał w końcu pozycję siedzącą. Prawie jednocześnie zwisłe z siedziska i dyndające bose nogi, jak rekwirujące myśliwskie pieski, kreśląc w powietrzu nieregularne i eliptyczne figury czegoś wyraźnie szukały. Wreszcie znalazły i natychmiast uspokojone wśliznęły się w sfatygowane filcowe kapce. Chłopcy, którzy przed chwilą pomagali staruszce usiąść, sami już siedzieli obok na ławce z twardych i grubych drewnianych listew. Wrzynały się w tyłki, co staruszka odczuwała dość wyraźnie, ale by wstać, nie miała siły.
– Co ja tu robię? Zapytała cicho, jak gdyby nie czekając na odpowiedź.
Z ust chłopców ulatywały co rusz kółeczka papierosowego dymu. Kobiecie przeszkadzał, co prawda ten gryzący zapach palonego papieru i trawy, ale w poczuciu wdzięczności za podniesienie, nie powiedziała nic na ten temat. Niespodziewanie, któryś z nich, po solidnym zaciągnięciu się papierosem, wypuszczając powoli kłębiący się biały dym, tak od niechcenia rzekł:
– Czeka Pani, jak my?
– Czekam? Powtórzyła pytająco Stara Kobieta.
– Na co?
– Na autobus. Również wypuszczając dym z ust, odrzekł z lekkim zdziwieniem w głosie drugi z chłopców.
Powietrze zgęstniało i staruszka znalazła się jakby w gęstej śmierdzącej spalenizną chmurze. Miała dość i z pewnym zirytowaniem w głosie powiedziała:
– Do licha – chłopcy, kto pozwolił wam – palić?!
Młodzi ludzie nic nie odpowiedzieli. Spuścili tylko głowy i spode łbów zerkając to na siebie, to na staruszkę, czym prędzej wstali i jeden za drugim, nie unosząc głów, szybko odeszli za wiatę przystanku.
Dym rozwiał się prawie natychmiast i znów było widać błyskające na niebie gwiazdy. Po chwili Stara Kobieta zauważyła, że obok niej stoi jakaś równie kobieca postać w średnim wieku. Ma długie, czarne, falujące włosy, a jasne oczy skrzą się odbitymi w źrenicach gwiazdami. Poczuła jakąś więź. Zupełnie nie wiedziała skąd się to wrażenie wzięło, ale było sympatyczne. Z czarnej torebki leżącej obok wyciągnęła małe lusterko i spojrzała w nie z zaciekawieniem. Nie wiem czego szukała, ale zdaje się, że jednocześnie zerkała na tę stojącą obok postać. Może – podobieństwa? Może tylko zapragnęła w tej chwili być do niej podobna, a może nawet kiedyś patrząc w lustro widziała identyczne rysy? Kto wie?
Stara Kobieta popatrzyła przyjaźnie na tę młodszą, stojącą obok i już chciała ją zaprosić na ławeczkę, ale nie wiedzieć skąd pojawiła się ciżba ludzi. Ktoś stanął pomiędzy nimi, ktoś inny, bardzo widać zniecierpliwiony, przysłonił swoimi szerokimi plecami w szarej jesionce widok rozgwieżdżonego nieba i w ogóle zaludniło się wokół do tego stopnia, że staruszka poczuła się jak wróbelek w klatce. Nagle coś zaterkotało i zazgrzytało, jak gdyby podjechał duży samochód. Dał się słyszeć furkot otwieranych hydraulicznie drzwi. Dźwięk ten kobieta rozpoznała bez trudu, gdyż w młodości swojej często wystawała na przystankach autobusowych, czekając na pojazd z numerem piętnaście, który przez czterdzieści pięć lat woził ją do pracy. Zasłuchana w ten dźwięk zdała sobie sprawę, że pamięta, iż jeździła do pracy i uśmiechnęła się lekko, ale tak lekko, że kąciki ust nawet nie wygięły się ku górze w charakterystyczny dla uśmiechu sposób. Może ciężkie miała życie, a pracę niezbyt lekką? Stara Kobieta nie znała się na samochodach, zwłaszcza na tych, których nie widać, ale w ostatnich latach do wnętrza jej mieszkania często dochodziły podobne dźwięki, zwłaszcza latem, kiedy okno było na oścież otwarte, ale i zimą, bo przecież nie dało się ich zupełnie pozamykać. Mniejsza o to. Ludziska powoli znikali wsysani przez mechanicznego potwora, który w swej całej postaci miał się wreszcie ukazać kobiecie. Był czerwony i olbrzymi.
Po chwili drzwi furkocząc ponownie zamknęły się za ostatnim wsiadającym i… staruszka została sama. Ostatnią wsiadającą osobą była czarnowłosa kobieta. Pamiętam, że obejrzała się i nawet uśmiechnęła do staruszki przez niezbyt czystą i zaparowaną szybę rozżarzonego i spęczniałego upchniętym tłumem czerwonego „smoka”.
Ten widok zostanie pewnie obu kobietom na długo w pamięci. To coś… jak intymna scena pożegnania. Obie widziały siebie przez szybę pokrytą skroplinami pary, a i nie dałbym głowy, że po obu jej stronach nie było tam ani jednej kropelki płynu ustrojowego z kącików łzawych zapatrzonych w siebie przez moment oczu.
Samotność staruszki nie trwała zbyt długo. Zza wiaty przystanku wyszli dwaj chłopcy z papierosami w ustach i uśmiechając się głupkowato siedli, jeden po jednej, a drugi po drugiej stronie ławki. To prawda, fakt ten zaniepokoił starowinkę, ale cóż miała zrobić. Może gdyby kto z wsiadających pomógłby jej i podał pomocną dłoń, pewnie bez zastanowienia wsiadłaby i ona do czerwonego autobusu, by zniknąć gdzieś w ciemności, a choćby na zatracenie.
c.d.n.
Krzysztof Abrahamowicz
Ikona: Krzysztof Abrahamowicz – „Grosz czynszowy” – olej na płótnie