Tradycja każe wam poszukiwać dalej, ponieważ zatrzymaliście się na etapie waszej świadomości, która nie ogarnia czym jest siła Absolutu. Nie zrozumiecie więcej niż znajdziecie na szlaku swej wędrówki. Nie dojdziecie dalej niż wiodą drogi i bezdroża tego świata. Zrozumieć ducha, to pogodzić wszystkie żywioły – w sobie. Zrozumieć siebie. Któż z was jest w stanie?
Część III „Godzina trzech Króli”
Sytuacja była dziwna. Chłopcy siedzieli i nie rozmawiali ze sobą. Puszczali tylko z ust kółka dymu jak i wcześniej. Staruszka uspokojona, ale jednocześnie wyraźnie znudzona tą stagnacją nawet już przysypiała. Trwało by to pewnie do świtu, o którym myślała, siłą przyzwyczajenia, że kiedyś przecież musi przyjść, gdyby nie miarowy stukot, dający się już słyszeć całkiem wyraźnie. I wtedy właśnie przed wiatą przystanku zatrzymał się dziwny pojazd zaprzężony w cztery woły.
Był ciężki już na samo spojrzenie. Przypominał wóz drabiniasty z dużymi drewnianymi szprychowymi kołami oprawionymi w stalowe obręcze. Tyle tylko, że zamiast burt miał na sobie dużą budę z zaciągniętymi kotarami w nieprzeszklonych małych otworach okiennych. Woły wypuszczały z chrapliwych nozdrzy kłęby pary, a na przedniej ścianie budy, na małej ławeczce siedział człowiek z ogromnym batem w dłoni. Pierwsze, co na ten widok przyszło do głowy Starej Kobiecie, to oczywiście pewne imię, którego, jak mi się wydaje, nadużywała. Nie jestem pewien, czy jest autentyczne i czy miało w istocie jakieś szczególne znaczenie w jej długim życiu. Być może nazywała nim wszystkie objawienia rodzaju męskiego, zdarzające się czasem każdemu, jak sądzę, kiedy to określamy coś czego w istocie nigdy nie było, ale dziwnym splotem błędnej reakcji elektrycznej mózgu, wyrosłe w sennych marzeniach, sama świadomość przesuwa w sferę mglistej, ale prawie – pewnej rzeczywistości.
Po chwili z pojazdu, który można nawet nazwać przy odrobinie wyobraźni powozem, wyszli kolejno po sobie trzej mężczyźni ubrani dziwacznie w długie i kolorowe suknie przepasane szerokimi bogato zdobionymi pasami. Na głowach mieli czapy równie ozdobione bogato. Kiedy stanęli przed ławeczką, najstarszy z nich, którego nakrycie głowy dodatkowo na wysokości czoła ściśnięte była złotą obręczą, rzekł do Starej Kobiety:
– Czy to twoi synowie pani? Który z nich rodzony jest dwa tysiące i dwanaście lat temu?
Stara Kobieta bardzo zdziwiona tym pytaniem przez chwile zbierała myśli. W końcu jednak jakby z zażenowaniem odpowiedziała:
– Jestem starą kobietą i… nie mam pojęcia o co wam chodzi.
– Sara też nie była młódką, kiedy rodziła Abrahamowi Izaaka – odpowiedział najstarszy.
– W takim razie nie pamiętam – powiedziała zmieszana staruszka i z nieskrywanym zdziwieniem wpatrywała się w palących wciąż papierosy, siedzących obok niej, chłopców.
Oni również zaskoczeni, spuścili jednocześnie głowy i nic nie odpowiedzieli.
– Panowie, przecież ja nawet nie pamiętam męża, jeśli go w ogóle miałam – powiedziała Stara Kobieta.
– Podobno ta, której szukamy, też go tak naprawdę nie zna.
Wtedy przystąpił do kobiety mężczyzna, którego gdzieś już wcześniej spotkała. Miał długie jasne loki jak sprężynki. Usiadł obok, a wtedy chłopcy powstali i ponownie zniknęli za wiatą. Mężczyzna ten zaczął przemawiać przez Starą kobietę do Królów.
– Nie jestem nią. Czas minął. Gwiazdy świecą te same, a dziecię, które szukacie jest wśród nich i widzi wasze staranie. Tradycja każe wam poszukiwać dalej, ponieważ zatrzymaliście się na etapie waszej świadomości, która nie ogarnia czym jest siła Absolutu. Nie zrozumiecie więcej niż znajdziecie na szlaku swej wędrówki. Nie dojdziecie dalej niż wiodą drogi i bezdroża tego świata. Zrozumieć ducha, to pogodzić wszystkie żywioły – w sobie. Zrozumieć siebie. Któż z was jest w stanie? Tradycja każe wam wędrować i czcić znane, ale tradycja nie dopuszcza nowego. Tradycja utrwala istniejące i zachowuje, ale i zasklepia, opancerza, co nie dojrzałe do mądrości. Wy szukajcie dalej bezskutecznie widomych śladów wszechbytu, który na moment się przybliżył tej ziemi dwa tysiące dwanaście lat temu. On nie ma widomego oblicza. Chwała wam za to i hańba, bo przecież przez te wszystkie lata poszukując Boga, w jego imię, choć tego akurat syn człowieczy nie nauczał, pieściliście władzę nad ludem, często podstępem, przez siebie jedynie powierzoną, na własny głównie pożytek. Z krzyżami na płaszczach podbijaliście ziemie innym narodom, rżnąc i paląc matki i dzieci tym, których nawet nie zapytaliście się, czy może w ich domach narodziło się dziecię oczekiwane przez proroków. To wy nad bramami obozów śmierci umieściliście ironiczny napis: „Praca czyni cię wolnym”. Sami jesteście niewolnikami złotego cielca. Idźcie stąd i szukajcie drogi do Absolutu w imię dobroci do człowieka, a w każdym znajdziecie nie tyle obraz, co tchnienie tej uniwersalnej siły, cudu na jawie dokonującej.
Królowie po tych słowach, odwróciwszy się na piętach w milczeniu, wsiedli do powozu zasłoniwszy kotary w małych okienkach. Woźnica świsnął nad głowami złotych cielców batem i wóz ociężale ruszył w dalszą drogę.
Stara Kobieta zupełnie już sama siedziała na ławce, ale jakby z lżejszym bagażem cierpień i smutków uniosła swoje coraz to jaśniejsze oczy ku gwiazdom. Powietrze było jaśminowe i zelektryzowane, rześkie. Zdaje się, że i noc z wolna chyliła się ku promiennemu świtowi, który przecież kiedyś – musi nadejść.
Koniec
Krzysztof Abrahamowicz
Ikona: Krzysztof Abrahamowicz – „Drzwi do nieba” – olej na płótnie