Dosłowność, bajkowość i namiętność – spotkały się w jednym miejscu, choć nie swoim, w jednym czasie – aczkolwiek były reminiscencją, w dwóch językach – choć brzmiały po niderlandzku. Zatrzymały mnie niespodziewanie, chociaż nie od razu zrozumiane, bardziej usłyszane i widziane.
Wiersze poety miejskiego Amsterdamu Menno Wigmana, Joke van Leeuwen – holenderskiej artystki, która była poetką miejską Antwerpii oraz Luuka Gruweza – belgijskiego poety piszącego po niderlandzku. Tych troje nieznanych mi dotąd twórców zaprezentowało osobiście swoje utwory, niejako przy okazji nadając im szczególną wymowę dzięki łączącym kolejne pozycje z ich zbiorów swego rodzaju rekonesansem nie tyle po Holandii, ile po sobie samym „z holenderskiego punktu widzenia”.
Poeci, których mogłem wysłuchać podczas wieczoru poezji niderlandzkiej zorganizowanego we wrocławskiej Mediatece, opowiadali o swoich wierszach, o okolicznościach w jakich je napisali, ale świadomie lub nie, ustrzegli się przed ich interpretacją. Nie pozbawili tym samym mnie i kilkunastu (a może więcej) osób przywileju samodzielnego odnajdowania się w ich tekstach, podtekstach i kontekstach.
Nie podejmę się zatem – nie jestem przecież poetą – głośnego opowiadania trasy subiektywnego spaceru wśród i pomiędzy wersami tych wierszy. Kto był – tego nie potrzebuje. Kto nie był, a poszuka – sam znajdzie drogę. Kogo to nie interesuje – i tak pominie moje wywody. Może jedynie dobór niektórych fraz (widocznych na zdjęciach) da wszystkim do myślenia.
Osobną i szczególną rolę odegrał – choć nie było to aktorski występ sensu stricte – Polak z Holandii / Holender w Polsce, czyli Redbad Klijnstra. Nie tylko prowadził to szczególne spotkanie, które odbywało się pod auspicjami Katedry Niderlandystyki Uniwersytetu Wrocławskiego. Nie tylko czytał polskie wersje wybranych wierszy, których polskojęzyczne wersje nie były – jak w pozostałych przypadkach – wyświetlane na ekranie. Był – i to była jego szczególna funkcja – łącznikiem między holenderskimi twórcami a polskimi odbiorcami.
Rozmawiając z Redbadem już po zakończeniu wieczoru, który był częścią Festiwalu Kultury Holenderskiej i Flamandzkiej, doświadczyłem czegoś na kształt wspólnoty idei. Być może to aura poezji, a może lepiej dzięki niej widziana proza? Proza życia…
PS 1: Dziękuję Mojej Córce – Darii – za to, że wyciągnęła mnie z domu i namówiła na kilkudziesięciominutowy wstęp do nowych rozważań.
PS 2: O instytucji „poety miejskiego” przy innej okazji.
PRZECZYTAJ TAKŻE: „Ostatnia…”
Krzysztof Kotowicz
Komentarze 1