Spektakl został zapowiedziany jako >> wzruszająca i pełna optymizmu historia kobiety. << Jeśli mam być okrutnie i subiektywnie szczery – przedstawienie, które obejrzałem kilka dni temu, okazało się rozweselającą i przy tym bardzo pesymistyczną opowiastką o goryczy samotności. Samotności kobiety – w tym przypadku, ale także o samotności mężczyzny. I tego, który odchodzi…, i tego, który zostaje…
Na scenie pojawia się pełna wigoru dojrzała kobieta, którą okoliczności życia postawiły w roli opuszczonej przez niewiernego męża. Twierdzi, że nie jest jej z tego powodu miło, ale w zasadzie spodziewała się takiego biegu spraw. Szuka kontaktu ze swoim byłym mężem, lecz nie stroni przed nowymi doświadczeniami. Nie będąc dzierlatką musi się liczyć z tym, że szukanie przygód nie jest już tak oczywiste, jak było kiedyś lub jak podpowiada wyobraźnia. Towarzyszy jej …piesek, z którym może sobie „pogadać”, albo któremu może się „wygadać”. Narzędziem kontaktu ze światem jest telefon stacjonarny (to ważny detal, bo rekwizyt zdaje się symbolizować przywiązanie do miejsca), w słuchawce którego słyszy różne głosy. A to doradca psychologiczny, a to „ex”, a to ktoś inny. Każda rozmowa, także te bezpośrednie i opowiadane przez bohaterkę, kończy się niczym lub czymś gorszym. Lepiej lub gorzej kobieta radzi sobie z tą sytuacją a w poszukiwaniu antidotum na odrzucenie dociera nawet do nowego związku. Jednak i ta sytuacja nie jawi się jako absolutnie przekonująca.
Zapowiadany przez portal VVENA.PL i zaprezentowany z inicjatywy Teatru w Kłodzku monodram pod tytułem „Mój boski rozwód” w wykonaniu Krystyny Podleskiej, mimo humorystycznej chwilami warstwy, w istocie stanowił swego rodzaju wiwisekcję na człowieku doświadczającym rozpadu związku małżeńskiego. Aktorka wypełnia swoim przesłaniem banalnie prosto zaprogramowaną scenografię. Liczy się bowiem słowo i jego brzmienie, mimika i jej wymowa oraz dwa rekwizyty zaskakująco ważne: telefon i pies (maskotka). Krystyna Podleska nie stara się zdominować sobą widowiska, choć ma „monopol” na przestrzeń sceniczną. Jakby nie starała się pochwycić publiczności, bo ważniejsze jest nie to, kto mówi, lecz co mówi. Dość ryzykownie porusza się po grani oddzielającej aktorską skromność od aktorskiej przeciętności. Nie urzekła mnie grą, bo chwilami mieszała aurę dramatu z zapachem kabaretu. Zdołała za to zaintrygować przesłaniem.
Ludzie skłonni są wypierać przykre doznania, zastępować je nawet udawaną radością lub jej rzeczywistymi namiastkami. Szukają wówczas doraźnych relacji, powierzchownych doznań czy też pozorów więzi. Czasem tylko znajdują nową ścieżkę, kojącą niepokoje duszy i łagodzącą rany przeszłości. Jednak wtedy też proszą: >> tylko nie złam mi serca… <<
Krzysztof Kotowicz