Niewiele jest takich przestrzeni w czasie, gdy – zamknięte w materialnej postaci – biografie ludzi stają się inspiracją dla nas, wciąż piszących swój życiorys.
W naszej polskiej tradycji takim przystankiem, na którym ci, co wsiedli do pociągu w kierunku wieczności niewidzialnie machają nam, którzy pozostajemy na dworcu doczesności, jest Dzień Zaduszny. Zaduszki są zawsze mniej lub bardziej intensywnym wspomnieniem, ale też przypomnieniem, że jesteśmy na tej samej drodze, choć bardziej to dostrzegam w dniu Wszystkich Świętych. Z całą pewnością ta faza kalendarza nie zasługuje, by odzierać ją z wartości głupawymi żartami lub schematycznym smutkiem. Jest bowiem bardzo głęboko wyrzeźbionym obrazem sensu życia – jakkolwiek widzieć ten jego niepowtarzalny i zawsze indywidualny akt, którym jest śmierć.
Wspominam naprędce o metafizycznym wymiarze czasu przełomu października i listopada, bo chciałbym, abyśmy spojrzeli na wyrażanie pamięci i wdzięczności wobec tych, którzy odeszli z naszego świata przez pryzmat wartości życia. Nie sposób inaczej odczytywać tego rodzaju wydarzenia, jakimi są Zaduszki Wokalne w Kłodzku – w tym roku już szesnaste – na które corocznie przybywamy z usilnym pragnieniem doświadczenia nieprzemijalności piękna niesionego muzyką i śpiewem. Szerzej – kulturą.
Z miłości jestem / z których krwi krew moja. / Z miłości jesteś. / Jesteś z woli nieba. Słysząc te frazy w wykonaniu Józefa Skrzeka, ponad tydzień temu, zatopiłem się w rzeczywistości zgoła innej niż sala widowiskowa, nie przebywałem na widowni, tym bardziej na scenie. Mistrz przeniósł mnie – może i Ciebie, jeśli byłaś/byłeś na koncercie – w plener ponadczasowości. Słowa…, te słowa! Muzyka…, ta muzyka! Głos…, ten głos! Wykreowały aurę wyprowadzającą z przywiązania do miejsca i czasu mierzonych znanymi nam skalami. Nie wiem nawet czy zdążyłem odpiąć niewidoczne „pasy bezpieczeństwa”, bo już znajdowałem się tam, gdzie nie są one do czegokolwiek potrzebne. Widziałem przez mgnienie oka tych, którzy byli przede mną, i którzy są już za mną. Ten niezwykły stan w jakimś stopniu wibruje mną nadal, gdy wracam do zapisanego cyfrowo tego właśnie epizodu zaduszkowego koncertu.
Było mi dane podejść do Pana Józefa Skrzeka i podziękować nieudolnie, bo spontanicznie, ale szczerze za tę pieśń i za wszystkie utwory, które tego wieczoru wykonał przed publicznością zgromadzoną w Kłodzkim Ośrodku Kultury. Dziękowałem także Pani Eli Skrzek – córce mistrza – za subtelne piosenki i uczuciowe ciepło, jakim nasyciła każdy utwór. Chcę w tym miejscu przyznać, że nazwisko Józefa Skrzeka i wywoływane nim skojarzenia muzyczne były silnym magnesem, by dotrzeć na wydarzenie (należałoby raczej napisać: na spotkanie). Jednak nie było to na tyle silne wrażenie, abym był przekonany, że znów zobaczę, a jeszcze bardziej usłyszę cenne brzmienia. Mam coś takiego, że niekiedy obawiam się powrotów do przepięknych doznań z czasu przeszłego, aby „przypadkiem” nie okazało się, iż uległy „korozji” ze względu na naturalną słabość wykonawcy czy też pod wpływem zmiany mojej wrażliwości estetycznej. Teraz już wiem, że dobrze się stało, iż magnetyzm przeszłych lat zwyciężył ze słabnącą ostatnimi czasy grawitacją czasu bieżącego. Może zresztą jest w tym jakieś prognostyczne przesłanie, bo w grę przecież wchodzi nadchodząca… przyszłość, o jakiej wspomniałem na wstępie.
FOTO 1
Każdy punkt repertuaru koncertu Józefa Skrzeka i Eli Skrzek dedykowanego pamięci Aliny Skrzek stanowił niejako osobne dzieło. Jednakowoż powiązane ze sobą w pewien metaforyczny i estetyczny łańcuch pieśni i piosenki przywoływały pojęcia takie jak: historia, wolność i miłość. Rzeźbione dłutem muzyki, oświetlane tembrem głosu i z jubilerską dokładnością szlifowane litera po literze słowa opisywały jakby jednym tchem wielkość i kruchość ludzkiej egzystencji. Gigantyczność wibracji organowych obok subtelności brzmień fortepianu splatające bliski mistyczności śpiew Józefa i pobrzmiewający ciepłem śpiew Eli przelewające się po scenie i płynące ku widowni kreowały coś na kształt wspólnoty przemyśleń i przeżyć. Nie tylko emocji (!), bo te są współcześnie zbyt trywializowane. Osią wspólnej podróży przez krajobraz świadectw malowany występem obojga artystów – ojca i córki – były przeżycia. Być może twórcy tego pejzażu nawet nie wiedzą jakie barwy i tekstury podarowali uczestnikom programu Zaduszek Wokalnych 2023 w Kłodzku. Jest przecież trochę tak, że obie domeny, jakimi są kreatorzy sztuki i jej odbiorcy są dwoma stanami wewnętrznymi i warto je zostawiać, by trwały…
XVI Zaduszki Wokalne były też szczególnym momentem dla pomysłodawców, animatorów i realizatorów tego unikalnego kulturalnego wydarzenia (spotkania, jak już wcześniej wspomniałem). Agata Bilińska i Roho Konar świętowali 25-lecie swojej wspólnej artystycznej podróży. Duet Abi&Roho zwyczajowo już wykonuje prolog koncertów zaduszkowych. Tym razem to nie był zwyczajny wstęp, lecz wiązka (nie mylić z „wiązanką”) energii wokalnych i muzycznych, jakimi ta twórcza para obdarza słuchaczy już ćwierć wieku. Przez kilkanaście minut występu obrócili planetę swoich talentów wokół słońca inspiracji, które przetwarzają w głębokie eksploracje wszechświata piękna muzyki. Wraz z nimi orbitowała urzeczona publiczność, bo choć większość z nas zna Agatę i Roho z mnóstwa występów, to za każdym razem odnajdujemy nowe galaktyki pociągające do poszukiwania i odnajdowania najlepszych stron naszej ludzkiej wrażliwości.
Gratuluję Obojgu – Agacie i Roho – i jestem wdzięczny, bo na niwie ważnej dla mnie sfery kultury są jak… błękitna planeta dająca estetyczne ukojenie astronaucie zmęczonemu długimi eskapadami w próżni i zimnie. Opatrzność stawia nam na ziemskiej drodze ludzi, których obecność zmienia coś w nas, nawet zmienia nas. Nigdy nie wiemy czy drogi ponownie skrzyżują się, zatem tym większa jest wartość każdego ze spotkań. Nieco z tego światła tu zostawiam z nadzieją, iż jego promieniowanie jeszcze komuś rozświetli drogę.
RELACJA / FOTO 2 / VIDEO: Krzysztof Kotowicz FOTO 1: Magdalena Halikowska
Komentarze 3